HOME  |  FILM   |  KSIĄŻKA  |  PODRÓŻE

piątek, 26 grudnia 2014

Post z kanapy bo święta

Nie mam słuchu muzycznego, więc dzielę muzykę na taką, która mi się podoba i na taką, która nie. Dlatego filmy o muzyce/z dużą dozą muzyki nie często trafiają na mój ekran. I dlatego po "Zacznijmy od nowa" spodziewałam się nieco innego kina, ale jestem całkiem zadowolona z tego, co dostałam. 



Historia producenta i pisarki piosenek - a raczej ich historie, które łączą się w jedną na czas filmu - nie są ani straszliwie tragiczne ani zbyt idylliczne. Nie mają łatwo, ale też wszystko, co ich spotyka da się jakoś rozwiązać albo chociaż po prostu przetrwać. 
Ich spotkanie jest niczym szczęśliwe zrządzenie losu, jeśli ktoś wierzy w takie rzeczy. Albo przeznaczenie. 

Cały film wydaje się nakręcony w taki sposób jak bohaterowie nagrywają swoją płytę. Za grosze, na ulicy, bez uzgodnienia z władzami. Daje to całości lekkość i tchnienie prostoty. I dzięki temu jest bardzo miły, zabawny i dodający otuchy. Może troszkę naiwny, ale dzięki temu jest jak balsam dla duszy. 

Co do samej muzyki to sama nie wiem - jest całkiem przyjemna, ale jakoś nie porwała mnie. Być może dlatego, że wolę mocniejsze brzmienia. Pod koniec Adam Levine śpiewa jedną z piosenek i w tym wykonaniu widać, że choć aktorem jest średnim, to rockmanem świetnym. Kto go lubi, niech obejrzy, choćby po to, aby przerazić się jego brodziska. 

Mark Ruffalo, który zawsze mnie zaskakuje - nie mogę wbić sobie do głowy, że jest naprawdę niezłym aktorem - tu głownie toczy się niepewnym krokiem z rozwianymi loczkami. Ale świetnie pasuje do roli i nie da się go nie lubić. (nawet jeśli czekam, aż się zdenerwuje i zrobi cały zielony)

Oczywiście nie można zapomnieć o pięknej Keirze Knightley, którą zawsze lubiłam* i którą nie podejrzewałam o śpiew. A jednak. 



- That's what I love about music.
- What?
- One of the most banal scenes is suddenly invested with so much meaning, you know? 
All these banalities, they're suddenly turned into these... these beautiful, effervescent pearls.
From music.



Więc obejrzyjcie. Akurat na spokojny świąteczny wieczór. Czy raczej już poświąteczny. 

Weronika 



*czuję pewne pokrewieństwo z tą płaską i chudą laską :D

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Życzonka

Zeszłe święta były ciężkim wyzwaniem dla mojego ducha, a te będą jeszcze gorsze.
Wszystkim umęczonym życzę odpoczynku i spokoju, wszystkim szczęśliwym - aby ten stan się utrzymał.

Wszystkim i sobie samej też jednako życzę na nowy rok świetnych filmów, genialnych książek i porywającej muzyki.



poniedziałek, 1 grudnia 2014

Miszmasz na odmianę albo co mi wpadło w oko w tym tygodniu

Dziś szalony miszmasz.

Po pierwsze Tom Hiddleston wygrał wczoraj nagrodę dla Najlepszego Aktora za 'Coriolanusa' (o którym pisałam już na tym blogu) na 60th London Evening Standard Theatre Awards. I bardzo dobrze i się mu należy :D

źródło
Najlepszą aktorką została Gillian Anderson.

*

Dwa: dlaczego warto polubić stronę Roberta Downeya jr na fb:

udostępnia najlepszy trailer nowego filmu Marvela:
źródło

Albo to:
żródło
Robert przyznaje się do googlowania siebie samego bez skrępowania, zresztą myślę, że skrępowanie jest mu generalnie obce.

*

Trzy:
widzieliście teaser nowych Gwiezdnych Wojen?  


Btw ten głos na samym początku podejrzanie znajomy...

*

Na koniec teledysk, który powinien każdego rozbawić:




Weronika

niedziela, 23 listopada 2014

Gość w dom... przygotujmy najmniejsze ręczniki

'Gość' ma jedną wielką zaletę i jedną gigantyczną wadę.

Zaletą jest niewątpliwie główny bohater. Dan Stevens grający tytułowego gościa to naprawdę strzał w dziesiątkę w obsadzie. Chłopak swoim cudnym wyglądem oraz yes ma'am przywodzi na myśl Kapitana Amerykę - kwintesencję bohatera i czystego jak łza rycerza w pięknym, amerykańskim mundurze. I gdyby nie jego pierońsko błękitne oczy psychopaty to nawet byśmy mu uwierzyli.

Mój ulubiony typ bohatera. 



Wada niestety przeważa nad zaletą. W pewnym bowiem momencie film z całkiem ciekawego i nawet trzymającego w napięciu thrillera z elementami czarnego humoru przeradza się w kiepskie kino klasy B. Kiepskie - to znaczy nic nie ma wspólnego z Tarantino. Słowo, które użył ktoś na filmwebie - żenada - oddaje chyba najlepiej głupawe sceny w scenerii halloweenowych dekoracji, bzdurne i sztampowe wyjaśnienie motywów Davida oraz samo zakończenie. 

Co się stało? Scenarzysta umarł w połowie pisania scenariusza i skończył za niego jego młodszy, nastoletni brat? Naprawdę szkoda, bo twórcy zmarnowali genialną rolę Dana, który mógł się wybić na tym filmie wysoko. Może jeszcze mu się uda, mam nadzieję, że zobaczymy go jeszcze w niejednej równie charyzmatycznej roli, z bronią w ręku albo w samym ręczniku, nie będę wybredna.  

źródło
Polecam więc pierwszą część filmu, a potem już nie biorę żadnej odpowiedzialności.


Na koniec dla mojej własnej przyjemności i paru z Was pewnie też. Wybacz M.  :*

Weronika
źródło

wtorek, 11 listopada 2014

O czasie, przestrzeni i rozczarowaniu INTERSTELLAR

Zanim przejdziemy do - jak na mnie - rozwlekłej recenzji, zapraszam na filmik. Anne Hathaway dzieli w nim swoją opinię na temat Matthew McConaughey'a (oboje grają w Interstellar). Na pewno wiele z nas zgadza się z Anne w tym temacie :D





Po drodze do kina minęłam parę rozmawiającą o Odysei kosmicznej. Pomyślałam sobie "och nie, mam nadzieję, że Interstellar nie jest jakoś porównywalny do filmu Kubricka."

Nie jest.

Z filmów Nolana obejrzałam 3 części Batmana oraz Incepcję. Interstellar jest zdecydowanie bliższy genialnej Incepcji niż serii o Batmanie. Ale poziomu już nie trzyma takiego.

Nolan serwuje nam znów zawrót głowy i momentami potężne zamieszanie. W Incepcji gubił nas pomiędzy warstwami snu, a tutaj tracimy orientację w czasie, przestrzeni, wymiarach i grawitacji. I w teoriach fizyki - bo o ile wiem, że czas płynie inaczej przy czarnej dziurze, to nie znaczy, że to rozumiem.

Fabuła wydaje się prosta - trzeba uratować ludzkość, polecieć w cholerę daleko, poświęcić się dla dobra gatunku i oczywiście znajduje się taki Amerykanin, który to zrobi! Potem jest już z fabułą różnie i miałam trochę wrażenie, że dodano cały ten 5 wymiar po to, żeby załatać parę dziur i stworzyć potrzebną pętlę. Ale może to tylko ja...

Film jest naprawdę nierówno zrobiony.

Zaczynamy długaśnym, nudnym, zgrzytającym piachem w zębach przedstawieniem sytuacji na umierającej Ziemi. Niepotrzebnie rozwlekłej i wprowadzającej nas w nastrój na całkiem inny film. Naprawdę uwierzylibyśmy, że trzeba ratować ludzkość na słowo w jakieś 15 minut maksymalnie, na tym przecież polega oglądanie filmów - skoro twórcy mówią nam np. że w tym świecie istnieją wampiry, że dzieje się 2 wieki przed Chrystusem, że Asgard to po prostu inny wymiar lub że można wejść w czyjś sen to my-widzowie zgadzamy się w to uwierzyć na czas oglądania filmu. Inaczej nie dało by się z przyjemnością oglądnąć żadnego filmu.

Jedynym plusem tego wstępu jest to, że nikt nie próbuje nam wyjaśnić, dlaczego Ziemia umiera. Mówią: "Ziemia umiera, trzeba z niej spierniczać", a my na to "Ok, to jedziemy z tym koksem!" Strach pomyśleć, jakie wytłumaczenie by nam zaserwowali, gdyby się na jakieś uparli. I ile by to trwało.

W końcu odrywamy się od Ziemi i zaczyna się show. W tej części mamy najbardziej porywające sceny, kilka jazd bez trzymanki, genialną muzykę. Są momenty gdy boimy się oddychać jak scena dokowania do szalenie kręcącej się stacji. Są też sceny, gdzie jedyną reakcją jest niestety WTF? albo głęboki ziew.
Najgorsze chyba jest właśnie to, że spodziewamy się dużo, dużo więcej - mieliśmy nadzieję, że spędzimy 3 godziny wciśnięci w fotel, a dostajemy mieszankę geniuszu z słabizną, trochę absurdów pomieszanych z ciekawymi teoriami. Można było ten film zrobić na 90 minut i bylibyśmy absurdalnie zadowoleni. Pod tym względem - wciskania w fotel - Grawitacja była zdecydowanie lepsza.

Nie będę się nawet wypowiadać o stronie naukowej filmu. Żebym zrozumiała fizykę, musi mi ją ktoś przedstawić tak, jak jednemu z bohaterów tłumaczono, dlaczego tunel czasoprzestrzenny wygląda jak kula, a nie jak dziura - za pomocą kartki, ołówka i dziury w kartce. A nie wszystko da się tak wytłumaczyć...

Ja osobiście jeszcze zwróciłam uwagę na muzykę, która wydaje mi się świetna. To na plus.
Na minus: nie zaskoczyły mnie te pięciowymiarowe istoty. Zadaję sobie też pytanie, skoro potrafiły zrobić aż tak dużo z grawitacją i wymiarami, nie mogły trochę bardziej i łatwiej wysłać swojej wiadomości? Czy bały się jakiegoś paradoksu? I tu wkraczam na tereny rodem z Doctora Who, więc już o fizyce nie piszę więcej.

Nie mam wiele do powiedzenia o grze aktorskiej, była na wyrównanym, dobrym poziomie. Matt Damon daje popis niezłej gry, nawet jeśli nie ma na to dużo czasu.

Mamy jeszcze robota, który zaskakująco nie buntuje się przeciw ludziom, (choć cały czas miałam w pamięci Hala z Odysei) i niezaskakująco momentalnie daje się pokochać.

Jest też scena na końcu filmu, która przywodzi mi momentalnie na myśl Gwiezdne Wojny, Luka i r2d2, ale to już chyba naciągam.


Jakoś to wszystko pasowałoby podsumować. Nie wiem, czy Wam polecić to filmiszcze. Ja się rozczarowałam. Marzyłam o kolejnej Incepcji. 

A jednak film zbiera wysokie noty u widzów i słabe u recenzentów. Przynajmniej ogólnie. Byliśmy we trójkę w kinie i wygląda, że się zgadzamy, że nie ma się czym ekscytować.

Może tak: jeśli macie 3 godziny luzu to czemu nie! Tylko nastawcie się na huśtawkę poziomu. A może właśnie Wam się spodoba?




niedziela, 26 października 2014

Podróż za funta albo czemu nie lubię małych bagaży podręcznych

Ciężko jest po takiej przerwie zasiąść do napisania posta. Ale spróbuję. Wiedzcie, że nie porzuciłam tego bloga. Czasy są ciężkie dla mnie, więc nie wiadomo, kiedy znów coś napiszę. 


W sklepie z książkami za funta spędziłam dużo czasu i od przywiezienia całej masy tomów powstrzymał mnie jedynie rozmiar bagażu podręcznego. 

Udało mi się, po ciężkich zmaganiach z samą sobą, ograniczyć do dwóch pozycji.

1. "The Liar" Stephen Fry 
 

"Blagier" w polskim tłumaczeniu.

Książka po części szpiegowska, po trochu autobiograficzna, zabawna i momentami zaskakująca. Rozdziały nie są ułożone chronologicznie, co trochę utrudniło mi czytanie po angielsku. Niestety duża część humoru oraz odniesień wszelakich, kulturowych czy językowych, umknęła mi - nie da się ukryć, że choć nieźle mi idzie czytanie po angielsku, z każdą stroną lepiej, to jednak na pewno nie wyłapię wszystkich elementów. Ale mimo to książkę polecam, podejrzewam, że warto przeczytać ją w tłumaczeniu na polski, jeśli nie czujecie się na siłach zapoznać z oryginałem.

Fry jest świetnym aktorem i sądząc po tej książce - niezłym pisarzem. Nie ukrywa się ze swoją orientacją seksualną, więc czujcie się ostrzeżeni. Główny bohater to kłamca i często do ostatniej chwili nie wiemy, co jest prawdą a co blagą. Ale Adrian jest też bardzo interesującym kłamcą i nawet gdy wiemy, że kłamie, pozwalamy się wciągnąć tym zmyśleniom dla rozrywki.



2. "Temeraire" (w późniejszych wydaniach: "His Majesty's Dragon" Naomi Novik



Pierwsza część cyklu o smokach walczących u boku ludzi w wojnach napoleońskich. Prosta alternatywna historia, w której każdy kraj ma wśród swoich wojsk oddziały smocze.

Czyta się płynnie i z przyjemnością, przygody pary głównych bohaterów wciągają, wkurzający bohaterowie wkurzają, z rozpaczającymi rozpaczamy. Nie wymagająca wielkiego wysiłku umysłowego historia, świetnie odciągająca mnie od ponurych myśli.

Wybrałam tę książkę w ciemno, na podstawie informacji o autorce, Naomi ma bowiem polskie korzenie i wychowała się na polskich bajkach i twórczości Tolkiena. To wystarczyło, żeby mnie zaciekawić.

Pierwsza część kosztowała mnie funta, dwie następne już więcej, bo kupiłam je w Polsce, nówki. Jestem w połowie drugiej i wciąż jestem zadowolona.


Z wiarygodnego źródła (moja siostra) wiem, że po polsku czyta się równie przyjemnie.


Jeśli ktoś jest zainteresowany - chętnie pożyczę. (Wszystkim, oprócz tych, co mają już moje książki. Wiecie o kim mowa!) Wymagam jedynie zwrotu w racjonalnym przedziale czasowym i oddania książki w stanie w jakim ją pożyczyliście.

Weronika


sobota, 13 września 2014

Trzech geniuszy i zagadka albo trochę mniej popularne widoczki

Dzisiaj trochę o moim urlopie, ale nie będę zanudzać szczegółami. Jeśli Was ciekawią zdjęcia z całego mojego pobytu zapraszam do galerii na fb oraz na deviantArt

Tutaj tylko to, co wiąże się z moim blogiem. 

Wspominałam tu już parę razy Szekspira i jego sztuki. Moja kochana A. zabrała mnie do Stratford-upon-Avon, miasteczka, w którym urodził się i jest pogrzebany William Szekspir. 

Dom rodzinny Szekspira

i jego grób
I oczywiście w Londynie stanęłam pod teatrem Szekspira, Globe.

SHAKESPEARE'S GLOBE
w deszczu
foto by A.
I ostatnie zdjęcie związane z Szekspirem, lekko ;)
W tle różowy plakat z Martinem Freemanem, grającym tytułową rolę w Ryszardzie III Szekspira na deskach Trafalgar Studio. 

foto by A.


Odwiedziłam też miejsce, które nie leży na trasie typowych wycieczek po Anglii. Na Cmentarzu Wolvercote w Oksfordzie pogrzebany został mój ukochany pisarz i Mistrz.

Tabliczki informacyjne prowadzą od samego wejścia na cmentarz


Oczywiście nie mogłam przegapić pewnych drzwi w Londynie :D

221B Baker Street
Trafiłam też do National Gallery w Londynie. I choć pełna jest wspaniałych dzieł, to na miejsce na tym blogu zasłużyło tylko jedno dzieło.

The Fighting Temeraire tugged to her last berth to be broken up, 1838

Kudos i ciastka dla tego, kto zgadnie dlaczego!!!

kawa zawsze ze mną :D
foto by A.
The rest is silence

Weronika

wtorek, 5 sierpnia 2014

nie całkiem AI albo Depp in the Machine

AI (Artificial Intelligence) czyli sztuczna inteligencja jest dzisiaj bardzo szerokim zagadnieniem. Każdy wie, przynajmniej ogólnie, co ten termin, wymyślony w 1956 roku oznacza.

Kino eksploatuje tę tematykę od bardzo dawna, jeśli można w ogóle powiedzieć, że historia kina jest długa. Dwie najczęściej chyba wykorzystywane opcje na historię z AI to albo taka w której bawienie się w twórcę przynosi ludzkości nieszczęście, albo taka w której ludzkość istnieje na porządku dziennym z inteligentnymi maszynami.

Wymieniać tych wszystkich filmów nie ma sensu i nie ma miejsca. Moi osobiści faworyci to HAL 9000 ("2001: Odyseja kosmiczna"), "Łowca androidów" (choć książka Dicka oczywiście lepsza) oraz "Ghost in the Shell" (1995).

"Transcendencja" do tej elitarnej grupy moich ulubieńców niestety nie dołączy. Mimo Deppa oraz Paula Bettany'ego  i mimo że nie jest to tak całkiem historia o AI.

Źródło


Czy jeśli załadujemy wszystkie dane z naszego mózgu na dysk twardy to mamy nadal do czynienia z tą samą osobą? Czy w ogóle z samoświadomą jednostką? Żywą? Nie wspominając już o emocjach, które naukowcy sprowadzili do reakcji chemicznych zachodzących w naszych organizmach oraz o tym co chrześcijanie zwą duszą.


Joseph Tagger: Can you prove that you are self-aware?                                              
Dr. Will Caster: Well that's an interesting question. Can you prove to me that you are?


Temat niestety oklepany i nikogo już nie przyprawia o dreszcz niepokoju. Od czasów HALa widzieliśmy tyle różnych wersji odpowiedzi na te pytania (albo brak odpowiedzi, co jest nieco ciekawsze). Kino łaskawie obdarowuje maszyny świadomością i uczuciami i to nie tylko w serdecznych historiach jak WALL-e. Potykamy się o rozumne maszyny co krok, nawet w uniwersum Marvela (nota bene JARVIS to przecież Paul Bettany). 


Być może jest to możliwe, być może stworzymy kiedyś samoświadome maszyny, że będziemy je tworzyć na podstawie zawartości naszych własnych mózgów. Ale do możliwości istnienia 'ducha w maszynie' ten film mnie nie przekonał.

Will załadowany na dysk przestał postrzegać prawo jednostki do indywidualności za najważniejsze i gotów był to prawo odebrać ludzkości dla dobra planety i dla dobra samych ludzi. Tak zachowują się zwykle sztuczne inteligencje w filmach (i nie tylko), ograniczając wolność czy nawet niszcząc gatunek dla dobra jego i/lub planety. I w tym momencie zastanowiłam się, skoro był samoświadomy i stał się indywidualnością, jak mógł odebrać tę świadomość ludziom?

Nie jestem filozofem, film też jasnych odpowiedzi nie udziela. Nie wnosi też wiele do tematyki, choć próbuje być poważnym kinem, a nie papką z wybuchami i akcjami pościgowymi, a szkoda, bo może byłby bardziej interesujący. 

Generalnie średni, trochę nudnawy, aktorzy grają na poziomie, nie powalają, ale też materiału na świetną grę nie ma. Jak chcecie - oglądajcie, ja nie biorę odpowiedzialności. 

Weronika

HAL: This conversation can serve no purpose anymore. Goodbye.


niedziela, 27 lipca 2014

Uważajcie na urlopie w Egipcie albo Mumia zza grobowca

Oglądnęłam 'Mumię'.

Film ma już trochę lat i obejrzałam go dopiero teraz. Zarzekałam się, że nigdy nie obejrzę tego barachła. Ale się nudziłam.

Moje przewidywania się sprawdziły. Absurdalnie przewidywalna, w niczym nie zaskakująca, prosta, zabawna, pełna bzdurnych zwrotów akcji, głupawego dowcipu, efektów specjalnych z zeszłego stulecie.
Jednym słowem BOSKA.

Wystarczyło 5 minut i byłam kompletnie zakochana. Choć wiedziałam w jakiej kolejności i w jaki sposób zginął bohaterowie i choć nic mnie nie zaskoczyło to od dawna się tak dobrze nie bawiłam oglądając film.

Kompletna bzdurność tego dzieła tylko rozbawiała mnie bardziej.

źródło
Myślę, że wszyscy już zdążyli 'Mumię' zobaczyć, ale i tak polecam

Weronika

niedziela, 20 lipca 2014

W lochu ze śpiewem albo pełna kultura

W sobotę zanurzyłam palce w kulturze :) 

Dzięki kochanej M. wybrałam się na - pozwólcie, że zacytuję - "CHODU i HOP to wieczór muzyczno – kabaretowy prezentowany w formie „starego kina” - o wydarzeniach i losach bohaterów dowiadujemy się z wyświetlanych napisów. Spotykamy tu całą galerią absurdalnych postaci o przedziwnych osobowościach, które opowiadają o sobie charakterystycznie wykonanymi piosenkami i monologami scenicznymi. 
Spektakl w zabawny sposób komentuje nasze narodowe wady i zalety - cały utrzymany jest w lekkiej konwencji, raczej dla widzów nieco doroślejszych... "

Opis skopiowałam bezwstydnie ze strony kabaretu "Loch Camelot". Lepiej się chyba nie da ująć tego, co zobaczycie i usłyszycie na scenie.

Sam spektakl dostarcza po równo śmiechu i refleksji. Dodatkowo też stymulacji umysłowej - nie wszystkie aluzje są łatwe do wyłapania. Nie jest to byle jaki kabaret, nie są to bzdurne skecze. Nie wiem też, co za rodzice wpadli na pomysł przyprowadzenia dzieci...

Nawet jeśli nie ogarniemy wszystkich niuansów, to sam tylko talent artystów powinien zadowolić nasze zmysły, głównie słuch. Naprawdę piękne głosy. 

Wybierzcie się do nich jak tylko będziecie mieć okazję. Kalendarz spektakli



Niespodziewanie też na scenie dojrzałam znajomą ze studiów. Ewa niezmiennie śliczna i z zachwycającym głosem. 
Co to ludzie po polonistyce nie robią. A mówią, że kierunek bez perspektyw :D


Weronika

niedziela, 13 lipca 2014

Kapryśnie albo Nic mi się nie podoba, nawet Benek

W ciągu paru ostatnich dni szukałam jakiegoś dobrego filmu do opatrzenia. Ale w jakimś kapryśnym humorze jestem. Nic mi nie pasowało:

Komedie nie pasowały. Ani kreskówki 'Gang Wiewióra' czy 'Rio'. Spróbowałam więc komedii dla dorosłych. 'Inna kobieta', która chciałam zobaczyć już jakiś czas, okazała się kiepska, nudnawa i generalnie marnująca potencjał pomysłu. Żona oraz dwie kochanki jej mężusia się zaprzyjaźniają i sprawiają mu piekło. Takie możliwości, tak słabo wykorzystane...


Sytuację uratowała francuska komedia 'Jeszcze dalej niż północ'. Być może potrzebowałam odmiany. W każdym razie tę komedię polecam, bo jest przemiła i pozytywnie nastawia do świata.

źródło



Żeby troszkę zmienić kierunek obejrzałam też dwa dramaty. 'Moi chłopcy' z Clivem Owenem był trochę męczący. Mężczyzna po śmierci drugiej żony zostaje sam z synkiem, plus przyplątuje się mu tez syn z pierwszego małżeństwa. Spodziewałam się troszkę poważniejszych problemów. Ale w sumie chłopaki nie były najgorsze, ojciec też radził sobie nieźle. Może normalnie wszystkie te problemy rozwiązują matki? Nie wiem, ale ogólnie oglądnąć można.

źródło

Drugi dramat to 'Wreckers' z moim Benkiem. To się nazywa dramat. Wszyscy bohaterowie mają coś nie tak z głową. U niektórych jest to oczywiste, innych trzeba bliżej poznać, żeby zauważyć, ale wszyscy są popaprani. I choć zakończenie wydaje się pozytywne, to jednak wątpię, aby ta historia mogła się potoczyć dalej szczęśliwie. Nie z takim bagażem.


źródło
Jedno jest pewne - Benek powinien ZAWSZE się golić.


Weronika

PS. A Jason Statham nie może nosić długich włosów... fuj


piątek, 11 lipca 2014

Robactwo albo garstka zdjęć

Dziś kilka zdjęć z robactwem różnym. Żeby nie było za przyjemnie :D na początek weekendu

Plamiec czeremszak (Abraxas sylvata)

Eristalis arbustorum

Prionus coriarius Dyląż garbarz (2 cm długości)

Graphosoma lineatum Strojnica baldaszkówka

Osie gniazdo
Weronika

wtorek, 8 lipca 2014

Drobne sprawy i obwieszczenia

Nie pisałam nic ostatnimi czasy. Powody były, zawsze jakieś są.

Przede wszystkim moje kochane staruszeczko, mój życiowy druh i nieodzowna pomoc w pracy i w domu, moje słońce i grzejniczek wyzionął ducha. Na moich oczach i na moich rękach. Reanimacja nie przyniosła skutku.

Krótko mówiąc mój laptop się zepsuł. Definitywnie.

Nowy dopiero testuję, oprócz trójcy (przeglądarka, poczta, odtwarzacz muzyki) nie mam na nim nic, będę wszystko od nowa instalować. Tak więc na filmy nie miałam nastoju,rozrywką mi było głównie obserwowanie z niechęcią stanu mojego konta.

W najbliższym czasie powinny pojawić się ze dwa posty, filmowe i zdjęciowe. Ale nic nie obiecuję.

by Weronika


Od 1 sierpnia zwalniają się dwa pokoje w mieszkaniu, w którym do tej pory mieszkałam. Mój oraz drogiego G. Będę wystawiać ogłoszenia, ale jeśli ktoś potrzebuje, może i tu napisać o szczegóły. Fajne mieszkanie na Ruczaju, przyjemnie mi się mieszkało.

Na dziś tyle.

Weronika

sobota, 21 czerwca 2014

[Tytuł zastępczy] albo jedno wielkie bleh

Dwa filmy do odstrzału.

1. 'X-Men: Przeszłość, która nadejdzie'.

źródło

Jak kocham Marvela, tak z przykrością muszę przyznać, że seria o mutantach zaczyna się wyczerpywać. Osiągnęła już chyba moment, w którym należy dokonać ostrych cięć i zmian, bo inaczej zniszczeje do końca. Albo trzeba ją zakończyć efektownym wybuchem.

Generalnie mutanci dużo gadali i dyskutowali. A mało działali. Nie wiem skąd ten przegadany i miejscami nudnawy film ma takie wysokie oceny. Wszyscy fani Marvela są aż tak nieobiektywni?

Fabuła z podróżami w czasie wymaga rozsądnego planowania, tak aby wszystkie wątki się zeszły i nic nie poginęło. To akurat zdołali twórcy osiągnąć. Ale skupiając się na tym aspekcie, zapomnieli chyba trochę o tej części, która lubimy - humorze, szybkiej i interesującej walce oraz o tym, że marvelowscy mutanci nie są z założenia idiotami.

Serio, Logan oznajmia Xavierowi, że przybył z przyszłości i wszyscy mu wierzą, kompletnie obcemu facetowi i bez zastanowienia włamują się z nim do super tajnego więzienia, żeby uwolnić mutanta, który jest chodzącą katastrofą i surprise surprise! taką katastrofę powoduje! Nie, no nie mogli tego przewidzieć.

Do tego wszyscy jak leci cierpią, mają mnóstwo żalów do siebie nawzajem...

A w tle karzeł tworzy broń do wyniszczenia mutantów. Możliwe, że sam jest mutantem, bo niektóre karłowatości są genetycznie uwarunkowane. I być może dlatego tak bardzo chce zniszczyć tych, którzy lepiej wyszli na mutacji. Ale tego nikt nam w filmie nie pokazuje. Motywacja Traska pozostaje zagadką.

Miałam napisać dwa zdania... obejrzeć można, ale słaby słaby.


2. 'Gra Endera'

źródło

Przyznam, że książki o Enderze czytałam dość dawno. Kiedy dowiedziałam się, że będą kręcić 'Grę' od razu wiedziałam, że z książki zostaną popłuczyny.

Robienie filmu z książki, której głównym atutem i podstawą są dialogi, przemyślenia, interakcje między bohaterami, kontakt Endera z Królową, uczucia i osobowości, jest tak bzdurnym pomysłem, jak nakręcenie 'Solaris' Lema.
Z genialnego oryginału nie zostało prawie nic. W tamtym przypadku dostaliśmy goły tyłek Clooney'a, a tutaj efekty komputerowe, które nas już nie zaskakują oraz nędzne próby sklejenia do kupy rozszarpanego oryginału.

Ja osobiście chciałabym wiedzieć, jak to się stało, że główny bohater wpadł na to, czego chce Królowa? Geniusz? Szósty zmysł? Oświecenie? Natchnienie przez Ducha Św.? (odpowiedź jest w książce, ale kto by tam próbował to umieścić w filmie, niby po co...)

Oczywiście, można spojrzeć na film z punktu widzenia kogoś, kto książki nie czytał. Tylko moim zdaniem film się nie broni nawet wtedy. Nudny i mało oryginalny. Koniec kropka.

Za to polecam książki o Enderze. Trzy pozycje: 'Gra Endera', ' Mówca Umarłych' i 'Ksenocyd' uważam za jedne z lepszych pozycji SF. Orson Scott Card używa specyficznych środków, które dostarcza nam SF, aby porozmawiać o poważniejszych sprawach. Ender zawsze napełniał mnie smutkiem z odrobiną pozytywnego myślenia i nadzieją na szczęście. (Btw - warto też przeczytać zbiór opowiadań 'Pierwsze spotkania w świecie Endera - jest tam niespodzianka dla polskiego czytelnika)

Weronika

czwartek, 5 czerwca 2014

Piękna bestyjka albo Rzućmy tę klątwę jeszcze raz



Disney zawsze będzie kojarzył mi się z baśniami.
I tym razem również opowiedział mi baśń. Uroczo-straszną baśń dla dorosłych, ale nadal tylko baśń.

Pomysł z opowiedzeniem ponownie historii baśniowych bohaterów nie jest niczym nowym, zwłaszcza ostatnio. Śnieżek i Jasiów z Małgosią w nowych, odmienionych odsłonach ci u nas dostatek. Ale i ten oglądniemy, bo każdy z nas w dzieciństwie lubił baśnie, a teraz lubi dobre efekty komputerowe i Angelinę Jolie.



Spośród plusów filmu dwa już wymieniłam.

Angelina jest bardzo dobra w roli Czarownicy. Choć za samą Jolie nie przepadam, to z reguły kobitka daje radę, nawet w takich gniotach jak 'Aleksander' czy 'Wanted'. Rola nie jest jakaś wymagająca, ale Angelina nieźle przedstawia dychotomię elementów osobowości Maleficent - uproszczając za Disneyem - dobro i zło.

Efekty już też wspomniałam i polecam, bardzo elegancko i baśniowo, choć nic szczególnie oryginalnego - wszystko już widzieliśmy niestety, worek cudowności efektów komputerowych nie mieści już chyba w sobie niczego nowego. (Obym się myliła) Jednakże wróżki i smoki, zamki i czary nigdy się nie znudzą, zwłaszcza jeśli wiemy, że wróżki nie wiszą na sznurkach i że powstały za pomocą współczesnej magii - talentu artystów i ogromnej mocy przeliczeniowej komputerów.

Świetnym jest też sam pomysł oparcia graficznej strony filmu na starej, dobrej 'Śpiącej królewnie' z 1959 roku.

Nie wiem, kto na to wpadł, ale wyszło dobrze - opowiedzenie od nowa własnej baśni, dla dorosłych, którzy wychowali się na wcześniejszej wersji, a teraz są już za duzi na prościutkie historie dla dzieci.

'Czarownica' nie jest też znowu jakimś bardzo skomplikowanym dramatem, pełnym życiowych sytuacji i mądrości, prawdy czasów, skomplikowanych charakterów. Ale jest to zdecydowanie krok ku dorosłości. 

Podoba mi się też główne przesłanie filmu - nie tylko, że prawdziwa miłość istnieje, ale że nie jest to jakieś bzdurne zauroczenie przy pierwszym wejrzeniu w oczęta. Miłość do dziecka, do matki, do przyjaciela jest prawdziwa, może dokonać wiele i nie rodzi się w jednej sekundzie i trzeba na nią nieraz zapracować.

[Film też niesie uniwersalne przesłanie - kiedy facet namawia Cię do picia, na pewno ma jakieś podejrzane intencje ;) ]

Jak już wspomniałam nie jest to dramat szekspirowski, ale bardzo fajna baśń dla dorosłych i warto obejrzeć, troszkę się pośmiać i posmutać. Choć mogli darować nam to 3D.


Weronika

PS. M. w animacji z 1959 kołowrotek zostaje również wyczarowany, chyba nawet z niczego, więc trudno się kłócić z klasyką :D

PS2. Obejrzałam też 'Snowpiercera' - ponoć to science fiction - ale bądźmy szczerzy, jest to kiepska fikcja i coś, co udaje naukę, ubierając jej kostium i szachując pustymi frazesami. Więc nie patrzajcie, nawet Evans nie pomaga, bo łazi ubrany i słabą rolę popycha słabą grą.

wtorek, 20 maja 2014

Pradziadek MacGyvera albo a ja i tak wolę złoczyńców

Dziś zaczynamy od perełki, której nie znajdziecie nawet na filmwebie!

"Cowboys vs. Zombies." (2014)

Kino klasy 'dno totalne', nie ma w nim kompletnie nic wartego obejrzenia. Oglądnęłam razem z M. i T., gorsze nawet od smoków w górach, które były tak złe, że nawet tytułu nie pamiętam.

*

Chciałabym też zdementować plotki mówiące, że zapadłam na ciężką depresję, bo nie mogłam zobaczyć Benka na żywo i dlatego nie pisałam nic na blogu.

Nic mi nie jest. ;)



*


A teraz to, o czym tak naprawdę miałam pisać.

Nowy serial, który zaczęłam oglądać i myślałam, po pierwszym odcinku, że nie da się. Ale się wciągnęłam...

'Demony da Vinci'.

Seria opowiada o Leonardo da Vinci, oczywiście. Leo kojarzy mi się z tym dziadkiem:

źródło

W serialu Leo jest młody, przystojny, świetnie walczy mieczem, to geniusz, wynalazca, artysta.

źródło

Po za tym twórcy serii kompletnie nie przejmują się realizmem, pozwalają Leo budować jego wynalazki i te działają! Łódź podwodna, skafander, skrzydła... etc. Do tego dorzucają tajemne bractwa, wizje, spiski, podróż do Ameryki [sic!] i podróże w czasie.

Na szczęście słabo orientuję się w historii tego okresu, więc nie odstraszają mnie wymysły i pomysły scenarzysty. Naiwna i pokręcona fabuła, dużo krwi, seksu i brudu, piękni ludzie i straszni ludzie... Jeśli przestanie się zwracać uwagę na nieprawdopodobieństwa to można się świetnie bawić.

Mój ulubiony typ bohatera - czyli złoczyńca, którego nie sposób choć trochę nie polubić - pojawia się albo raczej rozwija, w drugiej serii. W pierwszej jest tchórzliwym, upierdliwym sadystą. W drugiej w końcu przejawia trochę charakteru i więcej osobowości, poza okrucieństwem.
Zwłaszcza jak hrabia Girolamo Riario zdejmie koszulę, to wtedy widać duuuużo jego osobowości.

źródło


Serial nie jest jakimś mistrzostwem i wolałabym drugi sezon 'Almost human', ale i tak polecam, bo jest kolorowy, różnorodny i nie pozwala się nudzić. Mnóstwo świetnych postaci i krwistych egzekucji.

Weronika




wtorek, 22 kwietnia 2014

Lista lista przebojów... filmowych oczywiście

W ramach prządków wiosennych nowa szata graficzna bloga.

Oraz pościk.

Dziś muzyka filmowa. Moje ulubione kawałki z filmów, w kolejności 'jak mi się przypomniały'. Lista ta mogłaby się ciągnąć w nieskończoność, więc ograniczam się do 10 pozycji, zapraszam do słuchania i podawania własnych ulubieńców.




1. Ed Sheeran - I see fire (The Hobbit. The Desolation of Smaug) - najlepsza rzecz w tym filmie, nawet lepsza niż głos Benka.




2. Ally Kerr - Sore feet song (Mushishi) - z okresu mojej krótkiej fascynacji anime, choć ta seria akurat piękna i cierpko-słodka.




3. Bjork - Army of me (Sucker Punch) - strasznie badziewny film, muzyka dobra




4. Lunatic Calm - Leave Your Fear Behind (Matrix) i w ogóle cały soundtrack do tej trylogii.




5. Moby - Extreme Ways (The Bourne Ultimatum)




6. Clint Mansell - Requiem for a Dream (Requiem for a Dream) - epic




7. Scotty - the Black Pearl (Pirates of the Caribbean: The Curse of the Black Pearl) - po prostu idealnie pirackie jak dla mnie




8. Jace Everett - Bad Things (True Blood) - serial mi się szybko znudził, ale muza pasuje świetnie do tematu





9. Mark Snow - X-Files Theme (the X-Files) - zawsze dostaję dreszczy, jak ją słyszę




10. Na koniec najkrótszy kawałek muzyki w filmie, a jaki wspaniały...


... Slugs - Don't worry be happy (Flushed away)



Weronika