HOME  |  FILM   |  KSIĄŻKA  |  PODRÓŻE

niedziela, 16 grudnia 2018

Kalendarz 2019 komu komu?

post promocyjny :D 



Wiszący kalendarz folkowy ma rozmiar 20x43 cm, wydrukowany jest z sita na sztywnym, naturalnym papierze i połączony spiralą. Jeśli chcesz taki kalendarz - napisz do mnie w komentarzu, przez moją stronę lub na facebooku.
Wysyłam kurierem, więc kalendarz będzie w twoich rękach bardzo szybko. 
Cena kalendarza to 30 zł

Więcej fot tutaj


niedziela, 28 października 2018

Mr. Fahrenheit & spółka

Kiedy Queen grało swój niesamowity 20 minutowy koncert LIVE AID (13.07.1985) miałam dokładnie 7 miesięcy i 1 dzień. Nie miałam więc szans zobaczyć Queen z Freddiem na żywo.

Mogę sobie tylko wyobrazić jakie musiało to być przeżycie, skoro dostaję dreszczy oglądając zapis wideo z koncertu czy nawet ten sam super dokładnie odtworzony występ Queen w filmie Bohemian Rapshody.

źródło


Bohemian Rapshody nie jest filmem o Freddiem wyłącznie, ale oprócz samej historii zespołu to jego życie prywatne, czy raczej kilka różnorakich momentów z niego, jest najważniejszym elementem filmu. Trochę jakby twórcy nie mogli się zdecydować, czy robić film o Queen, o Freddiem czy o wszystkim.

Epicka wręcz historia Queen pozostawia jednak trochę niedosyt. Brakuje mi głębszego i odważniejszego spojrzenia na życie frontmana zespołu. Być może po prostu chciałabym biografii Freddiego.

Co jednak nie zmienia faktu, ze film jest naprawdę wart zobaczenia. Remi Malek (Mr. Robot) odwalił kawał dobrej roboty. Z dodatkowymi zębami i swoją egipską urodą przekonuje nas bardzo szybko, że właściwie jest Freddiem. W filmie słyszymy śpiewającego nie tylko samego Freddiego, ale również Remiego. Malek portretuje Mr. Fahrenheita na tyle genialnie, że w kilku krytycznych momentach na sali kinowej słychać było pociągania nosów.

źródło


Kulminacją filmu jest wspomniany wcześniej koncert Live Aid, na potrzeby nagrania tej sceny odtworzony został ówczesny (nie istniejący już dzisiaj, wyburzony w 2003 r.) stadion Wembley. I jest to niesamowicie dokładnie odtworzony kawałek historii.

Nie zobaczymy w filmie ostatnich lat życia Freddiego. Rozstajemy się z Queen na stadionie Wembley, w momencie pozytywnym i wielkim dla zespołu. (Końcówka życia wielkiego frontmana podana zostaje nam w formie napisów.)

Wśród różnych refleksji, które nachodzą nas po obejrzeniu filmu, przeważa gorzka myśl, że Freddie Mercury mógłby tworzyć jeszcze długie lata i pojawiać się do dziś na scenie z Queen.


Too late, my time has come
Sends shivers down my spine
Body's aching all the time
Goodbye everybody I've got to go
Gotta leave you all behind and face the truth
Mama, ooo (anyway the wind blows)
I don't want to die
I sometimes wish I'd never been born at all





Freddie zmarł 24 listopada 1991 roku, mając 45 lat.

---
W.

PS.

YouTube oferuje nam dostęp do mnóstwa materiałów o Queen. Jeśli wybieracie się na Bohemian Rapshody proponuję przypomnieć sobie koncert Live Aid, żeby na świeżo porównać z ciężką pracą filmowców.
Od siebie dodaje tu jeden krótki wywiad z Remim Malekiem (tak się to odmienia??? :D ), żebyście wiedzieli, że się chłopak przygotował do tej roli poważnie.

niedziela, 16 września 2018

W ramach wędrówek lokalnych: TUCHÓW

W ramach wędrówek lokalnych: TUCHÓW


barokowy kościół Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny z XVII w. z obrazem Matki Bożej Tuchowskiej
z XVI w. oraz klasztor redemptorystów z 1893 r.

Miasto znane jest od początków XII wieku. 
Uzyskało prawa miejskie 2 listopada 1340 roku, z nadania Kazimierza Wielkiego, z podniesieniem do rzędu miast łącznie z nadaniem prawa magdeburskiego i przywileju wtorkowych jarmarków, (które odbywają się i dziś we wtorki).



Miasto za sprawą redemptorystów stało się najsłynniejszym miejscem pielgrzymkowym diecezji tarnowskiej. Co roku podczas trwającego od 1 do 9 lipca Wielkiego Odpustu do Tuchowa przybywa ok. 100 000 wiernych.[1]



Pielgrzym, (Święty Jakub) - rzeźba wykonana przez Mieczysława Wojtkowskiego podczas
I Międzynarodowego Pleneru Rzeźbiarskiego w 2010 r. 

 kościół parafialny św. Jakuba z 1794 r., należący do księży diecezjalnych

 kościół parafialny św. Jakuba należący do księży diecezjalnych

ratusz klasycystyczny z XIX w. - jak widać - był to wtorek 

ratusz klasycystyczny z XIX w. - jak widać - był to wtorek 



barokowy kościół Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny z XVII w. z obrazem
Matki Bożej Tuchowskiej z XVI w. oraz klasztor redemptorystów z 1893 r.

barokowy kościół Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny z XVII w. z obrazem
Matki Bożej Tuchowskiej z XVI w. oraz klasztor redemptorystów z 1893 r.

barokowy kościół Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny z XVII w. z obrazem
Matki Bożej Tuchowskiej z XVI w. oraz klasztor redemptorystów z 1893 r.




W.
---

opis za Wikipedia


środa, 12 września 2018

Buki i cisza - Magurski Park Narodowy


Magurski Park Narodowy leży na granicy województw małopolskiego i podkarpackiego
w samym sercu Beskidu Niskiego. Swoim zasięgiem obejmuje górne dorzecze Wisłoki
oraz pasmo Magury Wątkowskiej.

Wśród ogromnych buków we wrześniu nie spotkałam na szlakach praktycznie nikogo, mignął mi tylko między pniami jeleń i zawahać się musiałam nad świeżymi śladami dzików.
Cisza, buki i szum Kłopotnicy.

Klikajcie na foty! :D

Beskid Niski



potok Kłopotnica

Stary tartak na Kłopotnicy



Zielony szlak na Magurę Wątkowską




Punkt widokowy Magura Wątkowska

Żółty szlak na Kornuty




Czarny szlak na Diabli Kamień i dalej pod Barwiniok

Diabli Kamień


Żółty szlak na Kornuty











Po Magurskim Parku Narodowym 
(i nie tylko) chodziłam z:  
Serwis mapa-turystyczna.pl

piątek, 31 sierpnia 2018

Śnieg i mróz na papierze. Wielicki do poduszki.

Czasem, żeby się wybić, trzeba przełamać konwencje. Czasem złamanie reguł się opłaca. Nawet jeśli marginesy są dziwne, okładka nie kusi barwami, czcionka trochę nie najwygodniejsza do czytania, papier szary, a kolory zdjęć odwrócone.














Wielkie W na białej okładce. Malutką czcionką Wielicki. Tyle. Od razu wiem, że ktoś ma dobry smak i ceni minimalizm w składzie jak i ja. W tym wypadku wiem kto. W tym wypadku fejm idzie w parze z efektami. Autor layoutu Jednego dnia z życia stawia na prostotę, otwartą przestrzeń stron i odbicie. Odbicie zdjęć, odbicie typowego układu strony. Skromna okładka, a potem puste strony i mgliste przestrzenie są niczym góry. Białe, groźne i pustelnicze. Z otchłani zawodowej perspektywy sięgam po Wielickiego z nutą zazdrości. Jeden dzień… jest lekki pod różnymi względami - wagowo i wizualnie. Kiedy spędza się dni mówiąc klientom: za dużo tekstów, za dużo elementów, za dużo, za ciężko, za za za… to taki mały tomik cieszy serce.

Przy czytaniu trzeba przywyknąć do nietypowej czcionki i układu. Ale nie trwa to długo. Objętościowo Jeden dzień... wydaje się spory, ale to zasługa przestrzenność składu. Samego tekstu nie ma tak dużo. Zresztą - jak czytamy - są to karty z dzienników. Treść jest konkretna i nie ma się nad czym rozpisywać.

Wielicki opracował swoje notatki z wypraw. Dodał im zapewne płynności, której może brakować tekstom pisanym na kolanie na 8 tysiącach metrów. Choć też nie wiem, czy da się w ogóle coś zanotować na takich wysokościach, czy da się utrzymać ołówek w zgrabiałej dłoni. Nie spodziewajmy się więc w tej książce długich, zawiłych i okraszonych szczegółami historii. Dla takich wrażeń raczej trzeba przeczytać Mój Wybór. Tutaj zaś dostajemy gołe fakty i zimne szczyty.

Zawsze czuję pewne zakłopotanie sięgając po książkę pod hasłem pamiętnik/dziennik. Piszemy przecież takie wspominki pod wpływem emocji i raczej dla samych siebie. Gdzieś w podświadomości zawsze pozostaje pytanie, czy autor naprawdę chce się z nami podzielić tymi zapisami. I czy ja naprawdę chcę wiedzieć tak dużo o autorze.

Tutaj jednak nie musimy obawiać się specjalnie bliskiego i intymnego kontaktu z autorem. Jeden dzień… nie odsłania głębokich czeluści duszy pana Krzysztofa. Oczywiście dostrzegamy, że śmierć kolegów na stoku budzi w nim głęboki smutek, a impertynencja i zadufanie amerykańskiego wspinacza drażni dobrze wychowanego i w gruncie rzeczy skromnego człowieka. Są to jednak reakcje, których się spodziewamy. Perfidnie chcielibyśmy przeczytać o tym, jak Wielicki chociaż w duchu pozwala sobie na jakąś złośliwość, jakieś wredne uwagi.

Ale nie są to pamiętniki, nie jest to strumień świadomości. Trochę jednak ta nagość faktów mnie uwiera - mimo mojej obawy, że byłabym takimi wyznaniami zakłopotana.


Przeczytałam Jeden dzień z życia w trzech kęsach. Dobrze się go czyta i dobrze smakuje zmęczonemu pracą duchowi. Nie zarwałabym dla niego nocy, ale uważam, że to lektura dla każdego zainteresowanego tematem wspinaczki na ośmiotysięczniki. Jeśli ktoś śledził zimową wyprawę na K2, a niekoniecznie chce się rzucać na głębokie wody szczegółów aklimatyzacji i innych poważnych tematów, przedsmak zmagań z najwyższymi górami ma w zasięgu ręki właśnie w dziennikach Wielickiego.

Można sobie codziennie przeczytać jeden dzień z którejś wyprawy, poczuć niepokojący oddech mroźnych molochów i zapaść w sen otuliwszy się ciepłą kołdrą. A jeśli przyśni się łopot zerwanej płachty namiotu czy grzmot odległej lawiny?

Przecież o to chodziło.


___
W.


Jeden dzień z życia
Krzysztof Wielicki
Kraków 2018
Góry Books

Projekt graficzny: Bartłomiej Witkowski

książkę można kupić online na książki gór.pl albo w siedzibie księgarni na ul. Oboźnej 31 w Krakowie