HOME  |  FILM   |  KSIĄŻKA  |  PODRÓŻE

niedziela, 8 października 2017

Właściwie nie o wspinaniu albo Kręgi, drogi i życie

Kiedy spojrzymy w przeszłość trafiamy zawsze na jakiś moment, który obrócił nasz los dookoła osi i postawił nas na ścieżce, którą do dziś podążamy. 

Nigdy nie przeczytałabym książki Marka Raganowicza, gdyby dawno temu MM nie załatwił mi praktyk edytorskich w Górach. Ostatnie praktyki na studiach spędziłam w małym, zagraconym biurze, robiąc korektę przewodnika skiturowego Wojtka i podglądając Andrzeja, jak składa Góry.

Fast forward i właśnie ruszam ze składem kolejnego numeru Gór i kończę czytać Zapisanego w kręgach. (W życiu bym wtedy, w mroźnym lutym, nie wymyśliła, że będę te Góry składać i że będę z całym tym towarzystwem na przysłowiowe 'ty'.)



Nie przypadkiem rozpoczynam tę recenzję trochę sentymentalnym wspomnieniem. W taki właśnie nastrój wpędził mnie właśnie Regan swoją książką. Wspomnienia, lekko zatarte na krawędziach przez czas, niektóre ostrzejsze z powodu swej ciężkości i wpływu na życie, inne ciągle jeszcze niosące za sobą zapach jabłek, są esencją i siłą tego czytadła. Słodko-kwaśne, pełne walki ze sobą samym, światem i karmą/wolą boską.

Nie jest to książka o wspinaniu, nie całkiem, nie tylko... Jest o wspinaniu w odpowiedniej ilości, nawet dla takiej przyszywanej córki tego świata jak ja. Więcej jest – o wiele więcej –  przygody, podróży, codzienności, niesamowitych zwrotów akcji, muzyki i gorzkiego smaku porażki, z której się i tak musisz podnieść i pójść dalej, bo co innego zostaje?



Kiedy zaczynałam czytać, nie mogłam przegryźć się przez pierwszy rozdział. Ale potem wszystko poszło jak z płatka i zanim się obejrzałam, potknęłam się o KONIEC, z myślą, że niemożliwe, żeby to było już wszystko. Czego Regan nie widział i gdzie Go nie było! I czego nie robił...

Wśród trzymających w napięciu historii o wyprawach i przemycie, rzucają się w oczy krótkie akapity, które niosą za sobą dużo większy impakt niż niejedna opowieść o ścianie i lawinie kamieni.

Zaczęła mi grozić obowiązkowa roczna służba, przed którą broniłem się od dłuższego czasu, symulując depresję dwubiegunową, (…) W poczekalni nie było wielu petentów, a moją uwagę przykuł młody chłopak ubrany w nienagannie odprasowany mundur. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że na jego twarzy widać było charakterystyczne cechy zespołu Downa. (s.128)

Następnego dnia rano przebrałem się w najbardziej elegancki garnitur, jaki kiedykolwiek miałem na sobie, założyłem pożyczone od kolegi buty i na przystanku przed akademikiem wsiadłem do autobusu 154. (…) W bazylice Franciszkanów było kilkoro znajomych i przyjaciół, rodzina i oczywiście państwo młodzi, czyli Ania i ja. (s. 129)

Kiedyś po przeczytaniu Chińskiego Maharadży zapisałam sobie w notatkach do nigdy nie napisanej recenzji, że lepiej żeby to była książka o wspinaniu, bo jak nie jest, to nie wiem o czym miałaby być.

Zapisany jest zdecydowanie nie o wspinaniu. I super i fajnie – każdemu ją polecam z całego serca. To było naprawdę przyjemne, wciągające i zabierające czas doświadczenie. 

Jak napisał Wojtek Kurtyka:

Brzmi nudnawo? Oj, nic bardziej mylnego! Zapisany jest niebezpiecznym złodziejem uwagi i wyobraźni. Czytam go podczas trudnej zawodowej misji na delhijskim Pahar Ganj – „Regana” i moim rewirze. I, cholera, robota mi nie idzie. Uwiedziony, już drugi raz wdeptuję w krowią kupę, mimo że stają się one w Delhi okazami równie rzadkimi, co romantyczne dusze we wspinaniu – jak Raganowicz.

__
W. 


PS Książkę można kupić na ksiazkigor.pl oraz w formie elektronicznej (pdf/mobi/e-pub) na Publio.
Swojej nie pożyczam :D