HOME  |  FILM   |  KSIĄŻKA  |  PODRÓŻE

piątek, 20 grudnia 2013

Przygotowania do świąt kinomaniaka


Proszę bardzo, jak mi ładnie podpowiedzieliście :D
Jakoś w nowym roku wypowiem się i podsumuję, co zdołałam obejrzeć w święta oraz mam w planach post o SF, ale najpierw przetrwajmy święta, a potem się zobaczy.

Dziękuję za uwagę w tym roku i zapraszam ponownie w przyszłym.

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego roku życzę.

W.




piątek, 6 grudnia 2013

Którędy może wyleźć obcy, a którędy nie powinien...

Dziś będzie krótko i konkretnie, bo jestem chora i dlatego wściekła. Plus spojlery!

Na stół biorę film o tytule: Łowca Snów/Dreamcatcher. I cokolwiek Wam ten tytuł może sugerować, to nie to co myślicie.

Podobno film powstał na podstawie twórczości Kinga. Akurat nie czytałam i nie mogę ocenić na ile film zepsuli jego twórcy, a na ile pierwowzór był do bani.

W każdym razie to filmidło nie ma prawa lizać stóp 'Lśnieniu' [Kubrick + King...].

Zaczyna się bardzo fajnie.Trochę tajemniczo i zachęcająco.Czterech kumpli, których łączą specjalne umiejętności oraz postać Dudditsa, poznajemy, gdy próbują żyć na co dzień ze swoimi darami. I myślimy, że będzie mroczniej i bardziej zagadkowo.

A tu buuuum! I na scenę wkraczają kosmici. Choć 'wkraczają' nie jest słowem odpowiednim. Raczej wyrywają się na wolność tylnym wejściem. Rozumiem, że wyrwanie się robalowatego obcego z klatki piersiowej to klasyka i nietaktem byłoby kopiowanie. Ale są inne strony ciała człowieka niż.... tyłek



Krwawa jatka nie jest tym, czego się spodziewałam - niemniej to otrzymujemy. Mamy jeszcze zwariowanego żołnierza (Freeman), którego postać nic nie wnosi do fabuły, a służy jedynie załatwieniu gościa, którego spokojnie mogli zabić sami kosmici - a za gażę Morgana można było zrobić kilka lepszych scen albo zatrudnić lepszego scenarzystę - bo dialogi im bliżej końca filmu tym są gorsze.

Bardziej do zagadkowego początku filmu pasuje idea zapamiętywania stworzona przez Jonesa - jego magazyn w głowie przywodzi na myśl bibliotekę Eco albo 'mind palace Sherlocka. [Ale tu zakładam działanie samego Kinga].

Również można pochwalić Damiana Lewisa (Homeland) za świetne odegranie podwójnej roli.

Potem długo, długo nic tylko tragedia. Odkrywamy jeszcze o co chodzi z upośledzonym i obdarzonym mocami kumplem nr 5 (nawet nie chciało mi się udawać zaskoczenia) i kończymy film bohaterskim rozgnieceniem. I na szczęście oszczędzono nam scenki w stylu: 10 lat później... domek z białym płotkiem, dziecko....

Możecie ten post traktować jako ostrzeżenie. Film z serii: za duże oczekiwania.

I'll be back.

W.


sobota, 23 listopada 2013

Dziki Zachód na Wschodzie

Uwielbiam kiedy filmy mnie zaskakują. Nawet jeśli zaskakują negatywnie! To nadal to uwielbiam.

Ten konkretny na szczęście zaskoczył mnie pozytywnie.

Gdzieś pomiędzy G.I. Joe i Red 2 zwróciłam uwagę na azjatyckiego aktora, który tamże się pojawia. Byung-hun Lee okazał się być Koreańczykiem. Idąc tym tropem - wybrałam z jego dorobku jeden z filmów, który miał polski tytuł, a nie wyłącznie zlepek liter, które udają, że są naprawdę słowami. Trochę tak na chybił trafił wybrałam: 'Dobry, zły i zakręcony' ['The Good, the Bad, the Weird' albo Joheunnom nabbeunnom isanghannom'].


Pomyślałam, że to pewno jakaś typowa azjatycka wariacka historia, dziwaczna, pełna walk etc.

A-wcale-że-nie.

Jest to orientalny western, wyprodukowany w Korei Południowej. Akcja rozgrywa się w Mandżurii, oprócz lokalnych mieszkańców mamy też Japończyków i Koreańczyków.

Kiedy ktoś mówi coś w stylu: orientalny western, oczami duszy widzę Jackiego Chana i Owena Wilsona. Jest to oczywiście bzdura i nie ma z omawianym filmem nic wspólnego... na szczęście.

Fabuła - najprościej ujmując - trzech popaprańców ściga się po Mandżurii i niby chodzi o mapę skarbu, ale tak naprawdę raczej o coś zupełnie innego.

Mandżuria czy nie, jest to western z prawdziwego zdarzenia. Są konie i pistolety, [i motory, karabiny maszynowe i japońska armia]napad na pociąg, są pościgi i piękne kobiety bardzo w tle. Strzelaniny w zapyziałych miasteczkach i żarcie syfu z puszki na prerii... czy jak się to tam zwie w Mandżurii, pewno raczej po prostu na pustyni.

Trzech głównych bohaterów ma przypisane role w całej tej historii. I o ile Dobry jest faktycznie raczej bezsprzecznie pozytywnym i stojącym po stronie prawa, to dwaj pozostali... hmmm

Zły (grany przez Byunga) jest całkiem pokręcony. [I jako jedyny pojawia się prawie bez ubrania, polecam] Oprócz tego, że jest zabójcą, ma też swoje prywatne powody do ścigania Zakręconego. Byung gra bardzo fajnie tego psychopatycznego mordercę, z dziwaczną grzywką i ambicją do bycia najlepszym złym na Dzikim..... cóż, w Dzikiej Azji???


Zakręcony nie jest wcale tylko zakręcony, ani też dobry... ale o tym ciii, bo to się wyjaśnia dużo później. Za to aktor popisał się świetną grą, wprowadzając swoją nieco gapowatą postacią elementy humoru. Jednak widać od razu, że to tylko maska, spod której od czasu do czasu błyska coś gorszego.

W tym towarzystwie Dobry nieco zostaje w tyle. Niby jest świetnym strzelcem, wprost niesamowitym [to co robi z japońskimi żołnierzami ociera się o typowe przesadzanie azjatyckiego kina]to jednak jako przedstawiciel jasnej strony nie jest taki interesujący. [Niczym Kapitan Ameryka wśród Avengersów]. Ale jest konieczny w tym trójkącie, równoważąc układ sił.

Chciałabym na koniec podkreślić fakt, że twórcy filmu znaleźli odpowiedź na męczące mnie od zawsze pytanie: jak zrobić interesujący pościg na pustyni, płaskiej pustej przestrzeni, bez zakrętów, pagórków i drzew. Generalnie nic tylko uczestnicy pościgu. Odpowiedź jest zaskakująco prosta: potrzeba minimum trzech grup ścigających bohatera, zabijających się przy okazji nawzajem, trzech rodzajów pojazdów, dużo różnej broni, jakieś działko albo małą armatkę i japońską armię. I voilà - nikt się nie nudzi.


Polecam ten niezły western, choć finał rozegrałabym inaczej.



Live long and prosper.

W.


poniedziałek, 11 listopada 2013

Thor me, Loki me....

Miałam na myśli post o kilku filmach, które ostatnio oglądałam. Jednakże, w związku z tym, że właśnie wróciłam z THORA,  żaden inny film nie ma szans!!!

A pomyśleć, że byłam kompletnie niezainteresowana filmami Marvela... Tę moją niezdrową fascynację zawdzięczam oczywiście M., ale jako że jestem całkiem szczęśliwa z tą przypadłością, nie mam M. niczego za złe.

Nie oszukujmy się - Thor i sp. to wyłącznie rozrywka i nie ma się co tu doszukiwać sensu czy logiki.
Będę więc raczej się zachwycać, bo bawiłam się przednio.

Efekty zapierają dech, bitwy, strzelaniny, rąbaniny. Wszystko, co najlepsze - gruzy i potwory. [Są też uczucia, ale nie rozpisujmy się.]

Thor: The Dark World Header Image

Thor jak zwykle boski, człowiek chce mdleć mu w ramiona. Oczywiście tylko na chwilę, potem zdecydowanie zostajemy przytomni [ok - przytomNE ]. Najgorsze/najlepsze, że ta cholerna klata jest prawdziwa, a nie zrobiona komputerowo...

"Gdybym w kinie siedziała bliżej ekranu lizałabym go 
ilekroć by się Thor na nim pojawił" 
M.


Mamy też sporo humoru. Naprawdę zabawne momenty równoważą powagę reszty filmu. Jest to ponoć film od 12 lat, ale moim zdaniem powinien być od 16.

thor-the-dark-world-tom-hiddleston-chris-hemsworth-slice

Najlepsze kwestie ma oczywiście Loki. I o ile kochamy Thora za jego wielkie serce i wielkie mięśnie, to jednak jest to prostolinijny chłopak i nie dziwi nas, że... ah ale tu musiałabym zepsuć niespodziankę.... więc o ile kochamy Thora, kwintesencję pozytywnego bohatera, to musimy docenić postać Lokiego, który ma nieco więcej charakteru niż jego brat i brak rozbudowanej klaty nadrabia inteligencją i przebiegłością, nawet jeśli to drań.

"Loki, Loki, Loki....."
laska siedząca obok mnie w kinie, 
za każdym razem jak Loki się pojawiał.


Osobiście uwielbiam Lokiego, ale zawsze miałam słabość do dziwacznych i mrocznych bohaterów.



Przygotujcie się więc na niesamowite efekty, zaskakujące zwroty akcji, świetny humor, cięte riposty [Loki of course] oraz dużo dobrze wymierzonych policzków :D

Jeśli się nie domyśliliście: POLECAM, idźcie do kina!


Over and Out

Weronika


PS. Nie wychodźcie z sali kinowej aż się zapalą światła, są DWIE sceny po napisach. Przetrzymajcie WSZYSTKIE napisy....

czwartek, 24 października 2013

Zdrada, wojna i płuca albo How to grow a pair






Ostatnio milczałam na blogu – zaczął się sezon serialowy, a to zmniejszyło moje zainteresowanie pełnometrażówkami.
Dziś też coś z pogranicza serialu i filmu kinowego.



Koniec defilady

Brytyjski miniserial – 5x po 60 minut. Akcja dzieje się w okresie drugiej wojny światowej.
Główny bohater, staroświecki angielski gentleman żeni się z kobietą, która spodziewa się dziecka. Najprawdopodobniej dziecko nie jest jego. Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że małżeństwo to nie jest szczęśliwe. Żeby było ciekawiej, Christopher zakochuje się w młodziutkiej, naiwnej sufrażystce. Do tego wojna tuż tuż.

Mamy więc sztywnego, poważnego, honorowego i nudnego jak flaki z olejem Christophera, który ponadto jest raczej płaczliwy i słaby. Jego żona to jego przeciwieństwo – namiętna, mściwa, kłamie i spiskuje, ale przede wszystkim żyje.

Nie ma szans, żeby się dogadali – żadne z nich nie jest w stanie dać drugiemu niczego, co tamto by chciało czy potrzebowało.

Nadal nie wiem, co było między tą dwójką – czy się trochę kochali, pożądali, nienawidzili? Czasem wydaje się, że oni sami też nie wiedzieli.

Yes, I suppose I was a mug.
And yet, there's something glorious about her.


Oboje budzą jednocześnie mój niesmak i zrozumienie. On jest cudownie honorowy i znosi dla swojej żony naprawdę dużo, nie odpłaca jej pięknym za nadobne, naprawdę mąż-ideał. Ale im dłużej śledzi się jego poczynania, tym trudniej mu sympatyzować. Za to chciałoby się nim potrząsnąć. Człowieku, po co ją przyjmujesz z powrotem? Czemu nie złamiesz nosa jej kochankowi? Czemu nie zrobisz czegoś??? Po kolejnym wybryku jego żony ma się ochotę zrzucić ją ze schodów albo trzasnąć z liścia, a Christopher jest jak skała, tylko sobie uroni łezkę, gdy nikt nie widzi.

A z drugiej strony – jak to jest wyjść za mąż za chodzący ideał gentlemana, który nawet nie okazuje drgnięciem palca, że jest zazdrosny? Który poprawia Encyklopedię Britannica, zajmuje się statystyką i odwraca skromnie wzrok, gdy wychodzisz z wanny… Próba wywołania jakiejś reakcji poprzez notoryczną zdradę, oszustwa i kombinacje to nie najlepszy plan, ale jest to próba poniekąd zrozumiała. Choć tak naprawdę Sylvia to kobieta zdradliwa i słaba.

Reunited: Sylvia and Christopher in Parade's End -

Potem pojawia się jeszcze młoda dziewuszka, która sama w sobie niesie kontrasty – z jednej strony nowoczesna jak na tamte czasy kobieta, żądająca prawa głosu, a z drugiej naiwne dziecko, dobre i kochane aż do lekkich mdłości.

Na szczęście – dla charakteru Christophera – wybucha wojna i to ona rozwiązuje problemy naszej trójki. I to wcale nie tak jak myślicie! Nic tak nie wykształca charakteru mężczyzny jak wojna, śmierć i zapalenie płuc…


Oprócz tej trójki mamy całą gamę ciekawych charakterów: szaleńców, generałów, matek, braci, zdrajców… Każdy jest ciekawy i niepowtarzalny; choć służą za tło, jest to tło barwne i interesujące.
Mamy tu też sielskie widoczki angielskie, trochę dawnego Londynu i okropności wojny, jest humor i sentyment.

Nie udało mi się znaleźć napisów do filmu; ani polskich, ani angielskich, postanowiłam obejrzeć bez nich… Cóż.

Specyficzny język angielski początku wieku XX oraz fakt, że Benedict mamrocze w tej roli jak nawiedzony sprawiły, że część tekstu pozostała dla mnie zagadką – aczkolwiek jest to głównie tekst o polityce i statystyce, więc nie było tak źle.

Seria jest godna polecenia, postacie – czy się je lubi czy nie – budzą żywe emocje i chce się dowiedzieć, czy nastąpi zmiana, kto będzie z kim, kto zginie, a kto zostanie bohaterem… Choć końcówka jest dla mnie zbyt oczywista, film podobał się mi bardzo, choć to nie jest typ kina, który zwykle oglądam.

[Tak, zaczęłam oglądać z powodu Benka]



May the Force be with you!

W. 

PS. tytuł posta we współpracy z M. 


środa, 2 października 2013

Jesień

Hello wszystkim.

Dziś jesienne zdjątka, póki jeszcze nie leje non stop troszkę pogodniejszej strony jesieni.










:*

poniedziałek, 30 września 2013

Czekając na falujące loki Lokiego....

Wszystkich fanów marvelowskiej serii filmów: ironmenów, thorów, avengersów etc. zapraszam na nowy serial, stworzony na fali niesłabnącej popularności superbohaterów.

Marvel's Agnets of S.H.I.E.L.D. - fanom nazwy tłumaczyć nie trzeba



Po pierwszym odcinku: jest całkiem nieźle, trochę sztywnawo, niczym sam agent Coulson i humor trochę się rwie, ale po chwili oglądania zapomina się o tym i myśli tylko o jednym:

Wtf they did with agent Coulson?!  :D

Miejmy nadzieję, że w którymś poznamy odpowiedź na to pytanie.

:*

PS. Zaczęły się moje seriale, będzie mniej pełnometrażówek.








niedziela, 22 września 2013

Co robił Barbarossa nim został piratem...

Tytuł posta: taka moja myśl - co, jak nie kobieta może człowieka popchnąć na morza i oceany... ;)

Geoffrey Rush kojarzy mi się z dwoma całkowicie różnymi filmami - z "Piratami z Karaibów"
oraz  z "The Kings Speech".
"Piraci" to dla mnie czysta rozrywka i mogę wybaczyć ich twórcom wiele. I wybaczam, z każdą częścią więcej i więcej... :D

Bezapelacyjnie "Jak zostać królem", obsypany nagrodami (ponad 40 wygranych i tyleż samo nominacji) był jednym z niewielu przypadków, gdy nie mam ochoty zarzucać nic filmowi, dogrzebywać się głupot. Rush, Firth i Bonham Carter ujęli mnie i zabawili... Ale nie o tym nie o tym....



Wracając do "Konesera".

Choć na początku przebrzmiewa w filmie delikatny, ironiczny humor, bardzo szybko znika i zmienia się w uczucie nadchodzącej katastrofy, czy może w kompletne przekonanie, że wszystko i wszyscy to podróbki, falsyfikaty i sztuczki.

Film jest bardzo dobry. Nie świetny czy genialny, ale dobry. Momentalnie lubimy głównego bohatera, choć jest dziwny i ma swoje grzechy. Rush gra genialnie, zresztą wszyscy aktorzy spisują się bardzo dobrze. Kiedy wiemy już, co czeka Virgila, rozczulamy się nad nim, choć właściwie potrzeba mu bardziej motywującego kopa niż współczucia. Mamy tu odpowiednią dawkę sztuki, dramatyzmu, trochę seksu i wiele pięknych kadrów we wnętrzach pełnych tejże sztuki oraz w kilku graciarniach i strychach.

Do tego trafiamy też do mojego ukochanego europejskiego miasta. :D

Co do fabuły: dość szybko zaczynamy wątpić w prawdziwość historii Claire. A potem już każdy gest, słowo i człowiek budzą w nas powątpiewanie.
Pomysł nie jest jakiś szczególnie oryginalny. Jednakże nie przeszkadzałoby mi to dopuszczenie widza do spisku, pozwolenie mu na śledzenie oszustwa i czekanie, aż Virgil się w końcu zorientuje - gdyby nie to, że wiemy, iż główny bohater nie jest głupi, że sam jest oszustem pierwszej wody, wyrafinowanym, bogatym oszustem. A jednak daje się uwieść, omotać i oszukać. A Claire nie jest wcale tak przekonująca jak by twórcy filmu chcieli. No i przecież Virgil słyszał jej rozmowę przez telefon!

Więc facetowi, który jest sierotą, wychowywany był surowo przez zakonnice i nosi rękawiczki cały czas, bo cierpi na zaburzenie psychiczne - nie dotyka praktycznie niczego gołą ręką (cliché goni cliché) brakowało kawałka chętnej dupy i siup! praktycznie normalny facet... Szkoda, że nie da się tak leczyć wszystkich problemów psychicznych. :D

[Oczywiście nie była taka 'chętna', trzeba było popracować nad nią, ale wiecie 
o co mi chodzi - żaden terapeuta nie pomoże Ci tak szybko i skutecznie]

Pozwolę sobie nie rozpisywać się o niepotrzebnym upchaniu filmu symbolami, o które Virgil i widz potyka się co krok - najbardziej ordynarnie wciskanym nam w oczy jest android! czyli największe oszustwo jakie może być - podróbka człowieka.

Film możecie spokojnie obejrzeć, ale nie spodziewajcie się zbyt dużo, żebyście nie poczuli się niczym Virgil - zrobieni jak się patrzy, na czysto.

Całusy




PS. Miałam zamordować "After Earth", ale jako że nie znalazłam ani jednej pozytywnej rzeczy do napisania o tym filmie, postanowiłam sobie darować. Kto jeszcze się nosi z zamiarem obejrzenia tej straty pieniędzy, czasu i talentów - proponuję obejrzeć zamiast tego po raz kolejny Waszą ulubioną space operę... [odchodzi poszukać DVD z Star Wars]

niedziela, 15 września 2013

Robot, zombie i demon wchodzą do pubu....



Niedziela za nami, więc czas na posta filmowego. 3 filmy 3 różne motywy przewodnie

1. The World's End



Wydawałoby się prosta brytyjska komedia o paczce przyjaciół, którzy próbują znów poczuć się młodo.
Wyprawa od baru do baru zapowiada się nieskomplikowanie, spodziewamy się spotkań ze starymi znajomymi, jakiejś bójki z dawnym wrogiem z liceum i nieskomplikowanych gagów o seksie i alkoholu.
I tak się to toczy, aż do momentu, gdy twórcy filmu serwują nam niespodziewany zwrot akcji i zaczyna się lać krew, niebieska bo niebieska, ale umówmy się, że krew.

Miałam się uśmiać, oglądając ten film. Ale się nie uśmiałam. Splątanie poważnego w gruncie rzeczy losu alkoholika, szukającego jakiegoś punktu zaczepienia, jakiegoś głazu na dnie, żeby się odbić, a może po prostu dna, żeby już całkiem utonąć z głupawą historyjką o inwazji nie zaowocowało świetną komedią jakiej się spodziewałam po zapowiedziach. Wyszła przeciętna komedyjka.

Całość napędza Simon Pegg, który szerszej widowni znany jest jako Scotty z filmowego "Star Treka". Poza nim jeszcze Martin Freeman, do którego niezmiennie przylgnęło w moim umyśle słowo "pocieszny" - nie ważne czy strzela, morduje czy gra w zagadki.

Niepodzianka:  mamy też tutaj Pierce'a Brosnana

Rozczarowałam się, nic specjalnego moim zdaniem.



2. World War Z



Do mojej listy filmów o zombie dołączyła pozycja, którą obejrzałam z dwóch powodów [muszę wymienić, bo zawsze powtarzam, że nie lubię filmów o zombie]. Powód pierwszy: Brad Pitt, powód drugi: M. poleciła. :D

Jak na film o zombie - całkiem, całkiem. Nie jest szalenie oryginalny, ale trudno o to w tym typie kina.
Główny bohater , który oczywiście już NIE pracuje w wojsku/ONZ, zostaje zmuszony przez okoliczności do wielkiego kejm baku i uratowania swojej rodziny aka. świata.

Nie jest zaskoczeniem, że po wielu walkach, poświęceniach i ranach udaje mu się. Oraz udaje się zakończyć film tak, że następną część można dokręcić bez wysilania się na nieprawdopodobne wskrzeszanie zmarłych bohaterów.

Zaskoczyło mnie to, że Brad zagrał w filmie o zombie. Grał w różnych filmach, niektóre to już klasyka, jak "Fight Club" czy "12 małp", ale jakoś sobie go nie mogłam z zombie wyobrazić. A udało mu się zagrać na poziomie, nie jako jakiegoś prawie super-żołnierza, ale inteligentnego, zdeterminowanego i doświadczonego wojownika. Film nie zmienił się w jakiś kompletny badziew i cokolwiek by nie powiedzieć o scenariuszu - polecam.

Film niesie też ważne przesłanie - jak Ci doświadczeni żołnierze mówią: zdejmij palec ze spustu - to zdejmujesz, zwłaszcza jak leje, jest ciemno, a Ty srasz ze strachu w gacie :D



3. The Rite/Rytuał



Problem z filmami o egzorcyzmach jest taki: kto obejrzał "Egzorcystę"/"The Exorcist" z 1973 roku, czyli klasykę gatunku, obejrzał już tak naprawdę wszystkie filmy o egzorcyzmach ever.

[Jedynym wyjątkiem jest "Constantine", ale ten film to całkiem inna para kaloszy.]

Ja mam jeszcze jeden problem z tym typem filmów: nie wierzę, więc jest to dla mnie fikcja, a co za tym idzie film musi mnie jakoś inaczej zainteresować, nie tylko domniemaniem prawdziwości samego opętania.


Film nie jest wybitnie straszny, ani genialny, ale nie nudzi. Hopkins i O'Donoghue podnoszą nieco jakość filmu dobrym warsztatem aktorskim. Jak się lubi takie filmy to można popatrzeć.


:*

PS. "Riddicka" polecam wyłącznie fanom postaci bądź aktora - sama fabuła za bardzo jak na mój gust przypomina "Pitch Black", choć piesek cudowny :D i Vin też cudowny





środa, 4 września 2013

Krótka recenzja/ostrzeżenie



Szybciutko.

Oglądam sobie film. Zapowiada się ciekawie. Co to będzie, co to będzie....

NICO nie będzie.

'Oblivion/Niepamięć' - który pewno wszyscy już widzieli - ochrzciłam najmniej zaskakującym filmem roku.




Film może nawet nie byłby nudny, gdyby nie był tak absurdalnie przewidywalny.
To że Tom Cruise jeździ na motorze, lata oraz opuszcza się na linie to jeszcze nic!
Nie mogę znieść filmów, których fabułę jestem w stanie przewidzieć na bieżąco, oglądając film, aż po żenująco typowe zakończenie.



Nie oglądajcie.


niedziela, 1 września 2013

Zmieszane z błotem....

Dziś kilka rzeczy.


1. Zacznijmy od rozwiązania konkursu, bo M. się niecierpliwi. :D Oczywiście do niej należy palma zwycięstwa. Postarała się nawet znaleźć wizualizację. Tak więc czeka mnie wyjście do kina na coś, co niekoniecznie chcę zobaczyć. [Pilniczek gotowy]

źródło: Ikneel4Loki on deviantArt

2. Miałam napisać o Pacific Rim, ale straciłam wenę/ochotę. Krótko: zmarnowana okazja na połączenie dwóch elementów - ulubionych przez Japończyków wielkich maszyn z ukochaną przez Amerykanów walką o Ziemię. Można było zrobić coś niesamowitego, wyszły popłuczyny...



3. Na szybko obejrzałam też drugą część G.I. Joe. Równie słaby, bezsensowny i nudny jak jedynka. Nawet staruszek Willis nie podniósł tym razem poziomu.


4. Skończyłam serial Star Trek The Original Series. Nakręcony w latach 1966-1969 nie da się oglądać z podejściem krytycznym. Jeśli chcemy się cieszyć oglądaniem tego staruszka, nie wolno nam nawet próbować porównywać ówczesnego wyobrażenia przyszłości do naszych obecnych pomysłów.
Jest to klasyk. Dziś wydaje się kiczowaty i nieaktualny, ale ja bawiłam się świetnie. Atutem jest tu humor oraz interakcje między trzema głównymi bohaterami - kapitanem Kirkiem, pierwszym oficerem Spockiem oraz lekarzem McCoyem. Nimoy zwłaszcza stworzył niesamowitą postać Wulkanina, którą naprawdę polubiłam. :D Polecam, kto do tej pory nie próbował.

Porównywać z wersją J.J. nie będę, ale muszę przyznać, że aktorów dobrał pod względem wyglądu świetnie - ich podobieństwo do pierwowzorów z serialu jest naprawdę fajnym odniesieniem.
Tylko postać Khana Nooniana Singha nieco (ku mojej radości) odbiega od oryginału:




5. Last but not least (ale trochę jednak least)

Olimp w ogniu/Olympus has fallen



Hahaaaaa. Nieźle się zdziwiłam. Gdyż się rozczarowałam. Myślałam, że po 'White House down' powinno być tylko lepiej.

No więc nie było.

Z pozytywów: Butler jest tu w swoim żywiole - upapranym, poraniony, ratuje dupę prezydentowi. Jako że jest oczywiście jedynym kompetentnym agentem, walczy jak należy, zabija bez wahania, jest też inteligentny i przystojny. Właściwie cały film opiera się na jego barach, które lubimy, lubimy...

Od czasu do czasu kończą mu się naboje! Musi zmienić magazynek albo użyć noża. Szok.

Poza zachwytem nad umiejętnościami postaci granej przez Butlera głównym uczuciem, które mi towarzyszyło było niedowierzanie. Brwi podjechały mi do góry tak po pierwszym strzale i zostały tam przez dłuższy czas.

Bosze, jeśli tak są wytrenowani agenci ochrony prezydenta USA, ich armia, ich obrona lotnicza czy jak to się zwie to ja się cieszę, że nie mieszkam w Stanach.

Co robisz jak strzelają do ciebie przez długość dość dużego trawnika przed Białym Domem, a jesteś AGENTEM?
Najwyraźniej wybiegasz na ów trawnik i dajesz się zastrzelić. Ponieważ strzelanie zza filara/murku jest zabronione? Nie nosisz również kamizelki kuloodpornej, chyba żeby nie zakłócić linii twojego garnituru. Białego Domu chroni banda matołów, którzy myślą, że są Bondami, a kończą jako stos ciał, które nawet nie posłuży za ochronę przed kulami. Bo po 5 minutach nie żyje żaden agent, poza głównym bohaterem (który oczywiście nawet nie pracuje w ochronie prezydenta).



Czy masz problem z przyleceniem z KOREI i wleceniem nad stolicę USA niezidentyfikowanym samolotem, pełnym broni, zestrzeleniem dwóch myśliwców, należących do sił zbrojnych, które nie zauważyły, że lecisz, dopóki nie byłeś kilometr od Białego Domu? Oczywiście, że nie. Możesz nawet podwieźć pod Biały Dom autobus pełen uzbrojonych Azjatów oraz materiałów wybuchowych. Nie wspominając nawet o granatniku RPG.

Mogłabym tak w nieskończoność. O braku oryginalności fabuły nawet nie wspomnę.
Na szczęście dzieciak zostaje uratowany zanim stanie się kartą przetargową, nawet jeśli nic to nie zmienia. A dziewczyna głównego bohatera nie dodzwania się do niego i nie zdradza w ten sposób jego pozycji wrogowi.

Zrobiłam sobie całą listę głupot, naiwności i błędów, ale nie będę tutaj streszczać filmu przecież.

Lubicie Butlera i nie boicie się zmarszczek od niedowierzającego wyrazu twarzy?
To zapraszam, oglądnijcie.

PS. Może wydam się kobietą bez serca, ale: jeśli skutkiem wycofania wojsk z Korei miał być konflikt na wielką skalę, mogący nawet doprowadzić do wybuchu wojny nuklearnej, nie należało poświęcić prezydenta? Ostatecznie bycie prezydentem wielkiego mocarstwa niesie za sobą pewne zagrożenia, których chyba jest się świadomym, kandydując...




czwartek, 22 sierpnia 2013

Czerwony kocyk i KONKURS

Zacznijmy od tytułu.

Rzadko się zdarza, żeby tytuł filmu dał się przetłumaczyć na nasz język dosłownie i jeszcze rzadziej zdarza się, żeby tak został przetłumaczony. 

I oczywiście ten jeden raz gdy tak się stało ja mam problemy z nim :D

Jest to skrzywienie po PRLowskie, więc młodsi ode mnie prawdopodobnie nie dostrzegają żadnych uchybień w tym tłumaczeniu. Ja osobiście słysząc tytuł: 'Człowiek ze stali' wzdrygam się, bo na myśl przychodzą mi dwa dzieła polskiej kinematografii ubiegłego czasu: 'Człowiek z marmuru' i 'Człowiek z żelaza'. 
Dzieła jak dzieła, ale myślałam, że postanowili dokręcić jakiś prequel czy coś. :D Na szczęście nie. 

Oczywiście nazwanie filmu np. 'Superman XXL' przejść nie mogło.



A co do samego filmu... Superman nie sytuuje się zbyt wysoko na liście moich ulubionych superbohaterów, ale przyznaje, że ta wersja najbardziej mi się podobała. Głównie niestety dzięki efektom specjalnym oraz Russellowi Crowe, który świetnie wygląda w zbroi i mógłby być zdecydowanie interfejsem mojego komputera. :D

Sama fabuła nie jest oryginalna, bo wszyscy wiemy jak to było z Clarkiem i skąd się wziął. 
Nie ważne też jak się spece od kostiumów nie nagimnastykują - z kostiumem Supermana potyczkę na największą obciachowość wygrywa jedynie chyba trykot Kapitana Ameryki. A czerwony kocyk wygląda dobrze jedynie na Thorze


Zod też płytkawy i nudny. Żaden tam super vilain warty naszej nienawiści.  

Ogólnie - można opaczać, ale szaleństw nie ma. Aktor oczywiście odpowiednio przypakowany i pięknoooki. Efekty fajne, bijatyki fajne. W tle amerykański patos. 


:* 

Next time: pewno zrównam z ziemią Pacific Rim, jeśli tylko dotrę do jego końca - zaczynam mieć nadzieję, że na końcu wszyscy giną..

PS. Ogłaszam KONKURS. Kto znajdzie więcej pasujących do tego schematu scen z kinematografii:


Zasady: 
Bohater (najlepiej zły, ale nie jest to konieczne) jest dramatycznie prowadzony korytarzem przez siły zbrojne i trafia do zaszklonego/przeszklonego pomieszczenia.

Nagrody:
Tego kto znajdzie najwięcej, zabiorę do kina na wybrany przez niego film ;) nawet największy gniot. [Ale zastrzegam sobie prawo do zmiażdżenia tego filmu potem w recenzji.] Albo coś innego ustalimy :D


poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Wożąc panią W.

Gorlickie okolice obfitują w zabytki :D Dziś zapraszam na szybką relację z mojej przejażdżki po kompletnych zadupiach, gdzie nie ma zasięgu, ale za to są inne rzeczy.

[zdjęcia są za małe? kliknijcie w nie :D]


1. Sękowa, Kościół św. Filipa i Jakuba

Kościół wzniesiony na początku XVI w.,
wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO


Późnorenesansowy, polichromowany ołtarz z XVII wieku

Zbudowany z modrzewiowych bali, pokryty gontem
2. Owczary, Cerkiew grekokatolicka Opieki Matki Bożej - obecnie odbywają się tam nabożeństwa zarówno gracko- jak i rzymskokatolickie.


Cerkiew grekokatolicka, zbudowano w 1653 roku,
również znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO




Ikonostas z XVIII w. 



3. Ropica Górna, Cerkiew grekokatolicka  pw. św. Michała Archanioła

Cerkiew grekokatolicka z początku XIX wieku,
obecnie używana jako kościół rzymskokatolicki


4. Bartne, Cerkiew grekokatolicka pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana - obecnie muzeum sakralnej sztuki łemkowskiej


Drewniany pobijak, opis poniżej






:*