Po drodze do kina minęłam parę rozmawiającą o Odysei kosmicznej. Pomyślałam sobie "och nie, mam nadzieję, że Interstellar nie jest jakoś porównywalny do filmu Kubricka."
Nie jest.
Z filmów Nolana obejrzałam 3 części Batmana oraz Incepcję. Interstellar jest zdecydowanie bliższy genialnej Incepcji niż serii o Batmanie. Ale poziomu już nie trzyma takiego.
Nolan serwuje nam znów zawrót głowy i momentami potężne zamieszanie. W Incepcji gubił nas pomiędzy warstwami snu, a tutaj tracimy orientację w czasie, przestrzeni, wymiarach i grawitacji. I w teoriach fizyki - bo o ile wiem, że czas płynie inaczej przy czarnej dziurze, to nie znaczy, że to rozumiem.
Fabuła wydaje się prosta - trzeba uratować ludzkość, polecieć w cholerę daleko, poświęcić się dla dobra gatunku i oczywiście znajduje się taki Amerykanin, który to zrobi! Potem jest już z fabułą różnie i miałam trochę wrażenie, że dodano cały ten 5 wymiar po to, żeby załatać parę dziur i stworzyć potrzebną pętlę. Ale może to tylko ja...
Film jest naprawdę nierówno zrobiony.
Zaczynamy długaśnym, nudnym, zgrzytającym piachem w zębach przedstawieniem sytuacji na umierającej Ziemi. Niepotrzebnie rozwlekłej i wprowadzającej nas w nastrój na całkiem inny film. Naprawdę uwierzylibyśmy, że trzeba ratować ludzkość na słowo w jakieś 15 minut maksymalnie, na tym przecież polega oglądanie filmów - skoro twórcy mówią nam np. że w tym świecie istnieją wampiry, że dzieje się 2 wieki przed Chrystusem, że Asgard to po prostu inny wymiar lub że można wejść w czyjś sen to my-widzowie zgadzamy się w to uwierzyć na czas oglądania filmu. Inaczej nie dało by się z przyjemnością oglądnąć żadnego filmu.
Jedynym plusem tego wstępu jest to, że nikt nie próbuje nam wyjaśnić, dlaczego Ziemia umiera. Mówią: "Ziemia umiera, trzeba z niej spierniczać", a my na to "Ok, to jedziemy z tym koksem!" Strach pomyśleć, jakie wytłumaczenie by nam zaserwowali, gdyby się na jakieś uparli. I ile by to trwało.
W końcu odrywamy się od Ziemi i zaczyna się show. W tej części mamy najbardziej porywające sceny, kilka jazd bez trzymanki, genialną muzykę. Są momenty gdy boimy się oddychać jak scena dokowania do szalenie kręcącej się stacji. Są też sceny, gdzie jedyną reakcją jest niestety WTF? albo głęboki ziew.
Najgorsze chyba jest właśnie to, że spodziewamy się dużo, dużo więcej - mieliśmy nadzieję, że spędzimy 3 godziny wciśnięci w fotel, a dostajemy mieszankę geniuszu z słabizną, trochę absurdów pomieszanych z ciekawymi teoriami. Można było ten film zrobić na 90 minut i bylibyśmy absurdalnie zadowoleni. Pod tym względem - wciskania w fotel - Grawitacja była zdecydowanie lepsza.
Nie będę się nawet wypowiadać o stronie naukowej filmu. Żebym zrozumiała fizykę, musi mi ją ktoś przedstawić tak, jak jednemu z bohaterów tłumaczono, dlaczego tunel czasoprzestrzenny wygląda jak kula, a nie jak dziura - za pomocą kartki, ołówka i dziury w kartce. A nie wszystko da się tak wytłumaczyć...
Ja osobiście jeszcze zwróciłam uwagę na muzykę, która wydaje mi się świetna. To na plus.
Na minus: nie zaskoczyły mnie te pięciowymiarowe istoty. Zadaję sobie też pytanie, skoro potrafiły zrobić aż tak dużo z grawitacją i wymiarami, nie mogły trochę bardziej i łatwiej wysłać swojej wiadomości? Czy bały się jakiegoś paradoksu? I tu wkraczam na tereny rodem z Doctora Who, więc już o fizyce nie piszę więcej.
Nie mam wiele do powiedzenia o grze aktorskiej, była na wyrównanym, dobrym poziomie. Matt Damon daje popis niezłej gry, nawet jeśli nie ma na to dużo czasu.
Mamy jeszcze robota, który zaskakująco nie buntuje się przeciw ludziom, (choć cały czas miałam w pamięci Hala z Odysei) i niezaskakująco momentalnie daje się pokochać.
Jest też scena na końcu filmu, która przywodzi mi momentalnie na myśl Gwiezdne Wojny, Luka i r2d2, ale to już chyba naciągam.
Jakoś to wszystko pasowałoby podsumować. Nie wiem, czy Wam polecić to filmiszcze. Ja się rozczarowałam. Marzyłam o kolejnej Incepcji.
A jednak film zbiera wysokie noty u widzów i słabe u recenzentów. Przynajmniej ogólnie. Byliśmy we trójkę w kinie i wygląda, że się zgadzamy, że nie ma się czym ekscytować.
Może tak: jeśli macie 3 godziny luzu to czemu nie! Tylko nastawcie się na huśtawkę poziomu. A może właśnie Wam się spodoba?
A ja zwróciłam uwagę na muzykę. Momentami tak trzymała w napięciu, że myślałam, iż gumka w majtkach mi pęknie... ale tak się nie działo, dlatego że główny bohater - właśnie wtedy gdy napięcie sięgało zenitu - korzystał z toalety. 5-wymiarowe istoty? Rly? Że my, proste i jakże durne istoty, będziemy aż 5 wymiarowi? Ale że co? Przecież jak zmienię przeszłość to zmienię i przyszłość... no nie? A skoro istota 5 wymiarowa zbudowała super wypasione wrzeciono, dzięki któremu ten z Magic Mike mógł alfabetem Morsea nadać super tajny kod, aby jego super genialna córka uratowała świat, to czemu te - super wypasione istoty 5-wymiarowe - nie napisały piśkami hasła ostrzegającego na planecie Manna: "Heloł, nie wierzcie Mannowi kropka jest chory kropka chce was zabić kropka za półką jest Narnia kropka bęc". A później to jak oni całą planetę ewakuowali? Czym? Balonem? Brakowało mi Bruce Willisa i Jasona Stathama a i Thora, i Lokiego... i Kapitana Planety, i Zielonej Latarni.
OdpowiedzUsuńS pozdravem, M.
Jakby był Bruce, to nikt nie musiałby nigdzie lecieć. On by wszystkich uratował, pełzając wąskim szybem i wysadzając kilka budynków w Rosji.
UsuńBTW. ponoć robią następne Die Hard....