HOME  |  FILM   |  KSIĄŻKA  |  PODRÓŻE

poniedziałek, 30 września 2013

Czekając na falujące loki Lokiego....

Wszystkich fanów marvelowskiej serii filmów: ironmenów, thorów, avengersów etc. zapraszam na nowy serial, stworzony na fali niesłabnącej popularności superbohaterów.

Marvel's Agnets of S.H.I.E.L.D. - fanom nazwy tłumaczyć nie trzeba



Po pierwszym odcinku: jest całkiem nieźle, trochę sztywnawo, niczym sam agent Coulson i humor trochę się rwie, ale po chwili oglądania zapomina się o tym i myśli tylko o jednym:

Wtf they did with agent Coulson?!  :D

Miejmy nadzieję, że w którymś poznamy odpowiedź na to pytanie.

:*

PS. Zaczęły się moje seriale, będzie mniej pełnometrażówek.








niedziela, 22 września 2013

Co robił Barbarossa nim został piratem...

Tytuł posta: taka moja myśl - co, jak nie kobieta może człowieka popchnąć na morza i oceany... ;)

Geoffrey Rush kojarzy mi się z dwoma całkowicie różnymi filmami - z "Piratami z Karaibów"
oraz  z "The Kings Speech".
"Piraci" to dla mnie czysta rozrywka i mogę wybaczyć ich twórcom wiele. I wybaczam, z każdą częścią więcej i więcej... :D

Bezapelacyjnie "Jak zostać królem", obsypany nagrodami (ponad 40 wygranych i tyleż samo nominacji) był jednym z niewielu przypadków, gdy nie mam ochoty zarzucać nic filmowi, dogrzebywać się głupot. Rush, Firth i Bonham Carter ujęli mnie i zabawili... Ale nie o tym nie o tym....



Wracając do "Konesera".

Choć na początku przebrzmiewa w filmie delikatny, ironiczny humor, bardzo szybko znika i zmienia się w uczucie nadchodzącej katastrofy, czy może w kompletne przekonanie, że wszystko i wszyscy to podróbki, falsyfikaty i sztuczki.

Film jest bardzo dobry. Nie świetny czy genialny, ale dobry. Momentalnie lubimy głównego bohatera, choć jest dziwny i ma swoje grzechy. Rush gra genialnie, zresztą wszyscy aktorzy spisują się bardzo dobrze. Kiedy wiemy już, co czeka Virgila, rozczulamy się nad nim, choć właściwie potrzeba mu bardziej motywującego kopa niż współczucia. Mamy tu odpowiednią dawkę sztuki, dramatyzmu, trochę seksu i wiele pięknych kadrów we wnętrzach pełnych tejże sztuki oraz w kilku graciarniach i strychach.

Do tego trafiamy też do mojego ukochanego europejskiego miasta. :D

Co do fabuły: dość szybko zaczynamy wątpić w prawdziwość historii Claire. A potem już każdy gest, słowo i człowiek budzą w nas powątpiewanie.
Pomysł nie jest jakiś szczególnie oryginalny. Jednakże nie przeszkadzałoby mi to dopuszczenie widza do spisku, pozwolenie mu na śledzenie oszustwa i czekanie, aż Virgil się w końcu zorientuje - gdyby nie to, że wiemy, iż główny bohater nie jest głupi, że sam jest oszustem pierwszej wody, wyrafinowanym, bogatym oszustem. A jednak daje się uwieść, omotać i oszukać. A Claire nie jest wcale tak przekonująca jak by twórcy filmu chcieli. No i przecież Virgil słyszał jej rozmowę przez telefon!

Więc facetowi, który jest sierotą, wychowywany był surowo przez zakonnice i nosi rękawiczki cały czas, bo cierpi na zaburzenie psychiczne - nie dotyka praktycznie niczego gołą ręką (cliché goni cliché) brakowało kawałka chętnej dupy i siup! praktycznie normalny facet... Szkoda, że nie da się tak leczyć wszystkich problemów psychicznych. :D

[Oczywiście nie była taka 'chętna', trzeba było popracować nad nią, ale wiecie 
o co mi chodzi - żaden terapeuta nie pomoże Ci tak szybko i skutecznie]

Pozwolę sobie nie rozpisywać się o niepotrzebnym upchaniu filmu symbolami, o które Virgil i widz potyka się co krok - najbardziej ordynarnie wciskanym nam w oczy jest android! czyli największe oszustwo jakie może być - podróbka człowieka.

Film możecie spokojnie obejrzeć, ale nie spodziewajcie się zbyt dużo, żebyście nie poczuli się niczym Virgil - zrobieni jak się patrzy, na czysto.

Całusy




PS. Miałam zamordować "After Earth", ale jako że nie znalazłam ani jednej pozytywnej rzeczy do napisania o tym filmie, postanowiłam sobie darować. Kto jeszcze się nosi z zamiarem obejrzenia tej straty pieniędzy, czasu i talentów - proponuję obejrzeć zamiast tego po raz kolejny Waszą ulubioną space operę... [odchodzi poszukać DVD z Star Wars]

niedziela, 15 września 2013

Robot, zombie i demon wchodzą do pubu....



Niedziela za nami, więc czas na posta filmowego. 3 filmy 3 różne motywy przewodnie

1. The World's End



Wydawałoby się prosta brytyjska komedia o paczce przyjaciół, którzy próbują znów poczuć się młodo.
Wyprawa od baru do baru zapowiada się nieskomplikowanie, spodziewamy się spotkań ze starymi znajomymi, jakiejś bójki z dawnym wrogiem z liceum i nieskomplikowanych gagów o seksie i alkoholu.
I tak się to toczy, aż do momentu, gdy twórcy filmu serwują nam niespodziewany zwrot akcji i zaczyna się lać krew, niebieska bo niebieska, ale umówmy się, że krew.

Miałam się uśmiać, oglądając ten film. Ale się nie uśmiałam. Splątanie poważnego w gruncie rzeczy losu alkoholika, szukającego jakiegoś punktu zaczepienia, jakiegoś głazu na dnie, żeby się odbić, a może po prostu dna, żeby już całkiem utonąć z głupawą historyjką o inwazji nie zaowocowało świetną komedią jakiej się spodziewałam po zapowiedziach. Wyszła przeciętna komedyjka.

Całość napędza Simon Pegg, który szerszej widowni znany jest jako Scotty z filmowego "Star Treka". Poza nim jeszcze Martin Freeman, do którego niezmiennie przylgnęło w moim umyśle słowo "pocieszny" - nie ważne czy strzela, morduje czy gra w zagadki.

Niepodzianka:  mamy też tutaj Pierce'a Brosnana

Rozczarowałam się, nic specjalnego moim zdaniem.



2. World War Z



Do mojej listy filmów o zombie dołączyła pozycja, którą obejrzałam z dwóch powodów [muszę wymienić, bo zawsze powtarzam, że nie lubię filmów o zombie]. Powód pierwszy: Brad Pitt, powód drugi: M. poleciła. :D

Jak na film o zombie - całkiem, całkiem. Nie jest szalenie oryginalny, ale trudno o to w tym typie kina.
Główny bohater , który oczywiście już NIE pracuje w wojsku/ONZ, zostaje zmuszony przez okoliczności do wielkiego kejm baku i uratowania swojej rodziny aka. świata.

Nie jest zaskoczeniem, że po wielu walkach, poświęceniach i ranach udaje mu się. Oraz udaje się zakończyć film tak, że następną część można dokręcić bez wysilania się na nieprawdopodobne wskrzeszanie zmarłych bohaterów.

Zaskoczyło mnie to, że Brad zagrał w filmie o zombie. Grał w różnych filmach, niektóre to już klasyka, jak "Fight Club" czy "12 małp", ale jakoś sobie go nie mogłam z zombie wyobrazić. A udało mu się zagrać na poziomie, nie jako jakiegoś prawie super-żołnierza, ale inteligentnego, zdeterminowanego i doświadczonego wojownika. Film nie zmienił się w jakiś kompletny badziew i cokolwiek by nie powiedzieć o scenariuszu - polecam.

Film niesie też ważne przesłanie - jak Ci doświadczeni żołnierze mówią: zdejmij palec ze spustu - to zdejmujesz, zwłaszcza jak leje, jest ciemno, a Ty srasz ze strachu w gacie :D



3. The Rite/Rytuał



Problem z filmami o egzorcyzmach jest taki: kto obejrzał "Egzorcystę"/"The Exorcist" z 1973 roku, czyli klasykę gatunku, obejrzał już tak naprawdę wszystkie filmy o egzorcyzmach ever.

[Jedynym wyjątkiem jest "Constantine", ale ten film to całkiem inna para kaloszy.]

Ja mam jeszcze jeden problem z tym typem filmów: nie wierzę, więc jest to dla mnie fikcja, a co za tym idzie film musi mnie jakoś inaczej zainteresować, nie tylko domniemaniem prawdziwości samego opętania.


Film nie jest wybitnie straszny, ani genialny, ale nie nudzi. Hopkins i O'Donoghue podnoszą nieco jakość filmu dobrym warsztatem aktorskim. Jak się lubi takie filmy to można popatrzeć.


:*

PS. "Riddicka" polecam wyłącznie fanom postaci bądź aktora - sama fabuła za bardzo jak na mój gust przypomina "Pitch Black", choć piesek cudowny :D i Vin też cudowny





środa, 4 września 2013

Krótka recenzja/ostrzeżenie



Szybciutko.

Oglądam sobie film. Zapowiada się ciekawie. Co to będzie, co to będzie....

NICO nie będzie.

'Oblivion/Niepamięć' - który pewno wszyscy już widzieli - ochrzciłam najmniej zaskakującym filmem roku.




Film może nawet nie byłby nudny, gdyby nie był tak absurdalnie przewidywalny.
To że Tom Cruise jeździ na motorze, lata oraz opuszcza się na linie to jeszcze nic!
Nie mogę znieść filmów, których fabułę jestem w stanie przewidzieć na bieżąco, oglądając film, aż po żenująco typowe zakończenie.



Nie oglądajcie.


niedziela, 1 września 2013

Zmieszane z błotem....

Dziś kilka rzeczy.


1. Zacznijmy od rozwiązania konkursu, bo M. się niecierpliwi. :D Oczywiście do niej należy palma zwycięstwa. Postarała się nawet znaleźć wizualizację. Tak więc czeka mnie wyjście do kina na coś, co niekoniecznie chcę zobaczyć. [Pilniczek gotowy]

źródło: Ikneel4Loki on deviantArt

2. Miałam napisać o Pacific Rim, ale straciłam wenę/ochotę. Krótko: zmarnowana okazja na połączenie dwóch elementów - ulubionych przez Japończyków wielkich maszyn z ukochaną przez Amerykanów walką o Ziemię. Można było zrobić coś niesamowitego, wyszły popłuczyny...



3. Na szybko obejrzałam też drugą część G.I. Joe. Równie słaby, bezsensowny i nudny jak jedynka. Nawet staruszek Willis nie podniósł tym razem poziomu.


4. Skończyłam serial Star Trek The Original Series. Nakręcony w latach 1966-1969 nie da się oglądać z podejściem krytycznym. Jeśli chcemy się cieszyć oglądaniem tego staruszka, nie wolno nam nawet próbować porównywać ówczesnego wyobrażenia przyszłości do naszych obecnych pomysłów.
Jest to klasyk. Dziś wydaje się kiczowaty i nieaktualny, ale ja bawiłam się świetnie. Atutem jest tu humor oraz interakcje między trzema głównymi bohaterami - kapitanem Kirkiem, pierwszym oficerem Spockiem oraz lekarzem McCoyem. Nimoy zwłaszcza stworzył niesamowitą postać Wulkanina, którą naprawdę polubiłam. :D Polecam, kto do tej pory nie próbował.

Porównywać z wersją J.J. nie będę, ale muszę przyznać, że aktorów dobrał pod względem wyglądu świetnie - ich podobieństwo do pierwowzorów z serialu jest naprawdę fajnym odniesieniem.
Tylko postać Khana Nooniana Singha nieco (ku mojej radości) odbiega od oryginału:




5. Last but not least (ale trochę jednak least)

Olimp w ogniu/Olympus has fallen



Hahaaaaa. Nieźle się zdziwiłam. Gdyż się rozczarowałam. Myślałam, że po 'White House down' powinno być tylko lepiej.

No więc nie było.

Z pozytywów: Butler jest tu w swoim żywiole - upapranym, poraniony, ratuje dupę prezydentowi. Jako że jest oczywiście jedynym kompetentnym agentem, walczy jak należy, zabija bez wahania, jest też inteligentny i przystojny. Właściwie cały film opiera się na jego barach, które lubimy, lubimy...

Od czasu do czasu kończą mu się naboje! Musi zmienić magazynek albo użyć noża. Szok.

Poza zachwytem nad umiejętnościami postaci granej przez Butlera głównym uczuciem, które mi towarzyszyło było niedowierzanie. Brwi podjechały mi do góry tak po pierwszym strzale i zostały tam przez dłuższy czas.

Bosze, jeśli tak są wytrenowani agenci ochrony prezydenta USA, ich armia, ich obrona lotnicza czy jak to się zwie to ja się cieszę, że nie mieszkam w Stanach.

Co robisz jak strzelają do ciebie przez długość dość dużego trawnika przed Białym Domem, a jesteś AGENTEM?
Najwyraźniej wybiegasz na ów trawnik i dajesz się zastrzelić. Ponieważ strzelanie zza filara/murku jest zabronione? Nie nosisz również kamizelki kuloodpornej, chyba żeby nie zakłócić linii twojego garnituru. Białego Domu chroni banda matołów, którzy myślą, że są Bondami, a kończą jako stos ciał, które nawet nie posłuży za ochronę przed kulami. Bo po 5 minutach nie żyje żaden agent, poza głównym bohaterem (który oczywiście nawet nie pracuje w ochronie prezydenta).



Czy masz problem z przyleceniem z KOREI i wleceniem nad stolicę USA niezidentyfikowanym samolotem, pełnym broni, zestrzeleniem dwóch myśliwców, należących do sił zbrojnych, które nie zauważyły, że lecisz, dopóki nie byłeś kilometr od Białego Domu? Oczywiście, że nie. Możesz nawet podwieźć pod Biały Dom autobus pełen uzbrojonych Azjatów oraz materiałów wybuchowych. Nie wspominając nawet o granatniku RPG.

Mogłabym tak w nieskończoność. O braku oryginalności fabuły nawet nie wspomnę.
Na szczęście dzieciak zostaje uratowany zanim stanie się kartą przetargową, nawet jeśli nic to nie zmienia. A dziewczyna głównego bohatera nie dodzwania się do niego i nie zdradza w ten sposób jego pozycji wrogowi.

Zrobiłam sobie całą listę głupot, naiwności i błędów, ale nie będę tutaj streszczać filmu przecież.

Lubicie Butlera i nie boicie się zmarszczek od niedowierzającego wyrazu twarzy?
To zapraszam, oglądnijcie.

PS. Może wydam się kobietą bez serca, ale: jeśli skutkiem wycofania wojsk z Korei miał być konflikt na wielką skalę, mogący nawet doprowadzić do wybuchu wojny nuklearnej, nie należało poświęcić prezydenta? Ostatecznie bycie prezydentem wielkiego mocarstwa niesie za sobą pewne zagrożenia, których chyba jest się świadomym, kandydując...