HOME  |  FILM   |  KSIĄŻKA  |  PODRÓŻE

sobota, 21 stycznia 2017

Jarmuschowi jeszcze bardziej się nie śpieszy. Albo: o co chodzi z tymi bliźniakami

Jarmusch jak zwykle ma czas.

W mainstreamie prędkość akcji króluje niezmiennie. U Jima jak zwykle tępo jest żółwie. Bohaterowie zatrzaśnięci są w rutynie, spokoju, prostocie. Ale tak naprawdę są chyba najbardziej wolnymi ludźmi jakich widziałam.

Przyjmujemy od pierwszego spojrzenia, że są prości, nieco nawet głupawi. Naiwni. Robi się nam ich nawet żal. Pierwsze linie wiersza Patersona wywołują ironiczne skrzywienie warg.

źródło


Ale to nie prawda. Paterson jest poetą. Gotowa byłam płakać nad poszarpanym notesem. Są szczęśliwi, mimo że nie mają wiele i proste rzeczy sprawiają im radość. Nie dyskutują o filozofii i polityce. Za to mówią sobie nawzajem: Jestem z ciebie dumny! Dobra robota! Jak często w dorosłym życiu słyszymy te słowa?

Można roztrząsać znaczenia i symbolikę, choćby bliźniaków, czy zranionych palców. Dla mnie to najwolniejszy, najspokojniejszy wiersz pochwalny. Oda do szczęścia, równowagi ducha i poezji.

Ostrzegam jednak, to jest Jarmusch w swojej formie. Można sobie drzemnąć. Tak się złożyło, że miałam odpowiedni nastrój do oglądania tego filmu. Równie dobrze mogłam przespać połowę. To film, w którym dużo się dzieje, ale nie dzieje się rozrywkowo, szybko, kolorowo. Dzieje się wolno, słodkawo i poetycko.

Napisałam już kiedyś o Jarmuschu, że mu się bowiem nie śpieszy. Kiedy zasiadam do jego filmów, pierwsze dziesięć, piętnaście minut filmu spędzam na dostosowaniu się do tempa. 

I tu nic się nie zmieniło.

Opinie są bardzo rozbieżne, ja jestem za. Ale Ma. z którą oglądałam Patersona życzy sobie zwrot pieniędzy za bilet.

Więc jak chcecie zwolnić, polecam.



W.


PS. Pies zagrał najlepiej :D

niedziela, 15 stycznia 2017

Zablokuj telefon, skarbie... albo kto się boi smsa?

Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie / Perfetti sconosciuti

Moi znajomi połechtali moją ciekawość. Ktoś zachwalał, ktoś straszył. Ja jestem zdania, że trzeba obejrzeć. Tylko samemu, żeby przypadkiem nasz towarzysz nie wpadł na genialny pomysł zagarnia w tę samą grę. ;)

To nie jest film dla wierzących w prawdziwą miłość, ani dla paranoicznie martwiących się o swój związek ludzi. Ale to warty zobaczenia film.

Jest skonstruowany niczym lawina, zaczynająca się od jednego kamyczka. Sekrety wychodzą na światło dzienne, jeden za drugim, kumulują się i staczają razem w jedną wielką masakrę. Widzimy nadchodzącą katastrofę w chwili, gdy tylko zostają zarysowane zasady gry. Czujemy też ten sam dreszcz przerażenia, co bohaterowie. Bo nawet jeśli nasze sekrety nie zostałyby ujawnione poprzez tekst czy rozmowę telefoniczną, to każdy z nas może sobie wyobrazić, co by było, gdyby tak się stało.

Fabuła oparta została na prawdzie oczywistej, wręcz na truizmie. Wszyscy mamy sekrety. Niektóre są straszne i krzywdzące, niektóre są straszne, a nie powinny.

Nie widzimy niczego odkrywczego, nie jeśli nie jesteśmy naiwni. Nie dostajemy też żadnej odpowiedzi, żadnego morału. Film ogląda się prawie jak najwyższej klasy horror. Wiemy, że bohaterowie nie powinni iść w tamtą stronę, bo zginą, ale nic nie możemy poradzić i patrzymy, przerażeni i nawet się identyfikując, czerpiemy tę dziwną satysfakcję. Bo przecież nie możemy powiedzieć, że ten film był fajny i przyjemny. Ale nie możemy się oderwać. Jak urzeczeni patrzymy, jak wszystko w życiu bohaterów trafia szlak.

Nie zamierzam moralizować ani nikogo przekonywać. Każdy z nas jest dorosły i każdy sam musi sam zdecydować, czy sekret jest warty ryzyka. Bo kiedy wyjdzie na jaw, strata może nie zbilansować zysków. Film zobaczcie, nawet tylko jako przestrogę.

Kadr z filmu
W.

wtorek, 3 stycznia 2017

Benek Benkiem, ale szału nie ma.

Wiadomo, że czwarta seria pierwszej nie dorówna. Jest to prawda uniwersalna i do dziś dzień nie spotkałam się z serialem, który zada jej kłam.


Czego więc spodziewać się mogłam po pierwszym odcinku czwartej serii Sherlocka? Jak zwykle, ciekawej zagadki, rozwiązanej w nietypowy, ale nie mniej wspaniały sposób.


Nie zostałam tym razem powalona na kolana. Tak naprawdę to się rozczarowałam. Zagadka słaba, rozwiązanie podane na tacy - wszyscy są nadzwyczaj gadatliwi. Samej dedukcji nie ma prawie wcale. I szczerze mówiąc, sama bym wpadła na to, żeby sprawdzić, kto kupił pozostałe popiersia. Fakt, że Lestrade nawet nie spróbował rozwiązać sprawy świadczy, że albo on spoczął na laurach, albo też na tych laurach legł Moffat i Gatiss.


źródło
Cały odcinek po prostu przeleciał mi przed oczami. Wszystko szybko, pobieżnie. Dziwaczne efekty wizualne, nie wiadomo po co zastosowane. A cała ta historia z Mary to mnie po prostu zmęczyła.


Mam też wrażenie, że Benek zagubił gdzieś między Alanem Turingiem, a Dr Strangem esencję Sherlocka i próbuje ją dopiero odnaleźć.

Generalnie, nie wiem w ogóle co to jest, ale nie jest to ten Sherlock, którego uwielbiam. Czyżby seria się skończyła na trójce i tam trzeba skończyć oglądanie?


A może trzeba dać tej nowej odsłonie szansę… Dam znać, jak idzie.

kadr z filmu


W.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

There were a lot of explosions for two people blending in. Albo lepiej niż się spodziewałam

Nie jestem ekstremalnym fanem Star Wars.


źródło


Fanem jednak dość poważnym jestem. Należę do tych, co wychwalają oryginalną trylogię, zrzędzą nad Widmami i Klonami. I których zasmuca śmierć Carrie Fisher.

Łotra 1 obejrzałam na wściekle niewygodnych krzesełkach małego, prowincjonalnego kina. Obejrzałam z prawdziwa przyjemnością.

Niektórych może zniechęcać fakt, że zasiadając do tego filmu, znamy już jego zakończenie.
Może i tak. Może zakończenie nikogo nie zaskoczy. Co nie zmienia faktu, że zdobycie tych planów rozpisano na interesująca i wciągająca opowieść, z najlepszymi elementami tegoż uniwersum.

Mamy ciekawe charaktery. Ludzi z przeszłością, z wątpliwymi moralnie czynami ciążącymi na sumieniu. Mamy dramat, miłość (nie romans!), humor i bohaterstwo.

Twórcy dali radę nawet być poprawnie politycznie i mamy dzięki temu bardzo różnorodną obsadę. (Meksykanin, Chińczycy, Duńczyk, Afroamerykanin, Brytyjczyk/Pakistańczyk…wszyscy w ważnych rolach)

Sarkastyczny droid i para mnichów, którzy są tak ze sobą związani, że równie dobrze mogliby być wieloletnim małżeństwem. Agent z moralnymi dylematami, dziewczyna ze zniszczonym dzieciństwem, a jednak wciąż nie poddająca się całkowicie zwątpieniu… można wybierać, kogo lubimy najbardziej.

Czarne charaktery może nieco mniej barwne, ale ciężko też spodziewać się po Darthie Vaderze, żeby w tym momencie opowieści miał jakieś wahania i moralne dylematy.

Twórcy dopilnowali każdego szczegółu, łącznie z twarzami Lei i Tarkina - pod względem scenografii - przechodzimy płynnie do Nowej Nadziei.

W odróżnieniu od Force Awakens, mamy tu oryginalną fabułę, a nie powtórkę z rozrywki. Może nie jest to wybitna i zagmatwana historia, ale to solidny kawał sztuki pisarskiej, zamieniony na warty obejrzenia, rozrywkowy i zajmujący kawał kina.

Nawet jeśli uniosłam brew ze zdziwienia przy taranowaniu statków i trafianiu precyzyjnie we wrota, to są to szczegóły i nie wadzą w przyjemności oglądania.

Uderzyło mnie przy oglądaniu jak bardzo wszystko jest manualne w świecie Gwiezdnych Wojen. Niesamowite jak zmieniło się od 1977 roku wyobrażenie technologii przyszłości. Kiedy powstawała Nowa Nadzieja, nie wyobrażano sobie jak bardzo zdalny może być choćby proces strojenia satelity.

Generalnie polecam i polecam. Bardzo.