HOME  |  FILM   |  KSIĄŻKA  |  PODRÓŻE

wtorek, 22 kwietnia 2014

Lista lista przebojów... filmowych oczywiście

W ramach prządków wiosennych nowa szata graficzna bloga.

Oraz pościk.

Dziś muzyka filmowa. Moje ulubione kawałki z filmów, w kolejności 'jak mi się przypomniały'. Lista ta mogłaby się ciągnąć w nieskończoność, więc ograniczam się do 10 pozycji, zapraszam do słuchania i podawania własnych ulubieńców.




1. Ed Sheeran - I see fire (The Hobbit. The Desolation of Smaug) - najlepsza rzecz w tym filmie, nawet lepsza niż głos Benka.




2. Ally Kerr - Sore feet song (Mushishi) - z okresu mojej krótkiej fascynacji anime, choć ta seria akurat piękna i cierpko-słodka.




3. Bjork - Army of me (Sucker Punch) - strasznie badziewny film, muzyka dobra




4. Lunatic Calm - Leave Your Fear Behind (Matrix) i w ogóle cały soundtrack do tej trylogii.




5. Moby - Extreme Ways (The Bourne Ultimatum)




6. Clint Mansell - Requiem for a Dream (Requiem for a Dream) - epic




7. Scotty - the Black Pearl (Pirates of the Caribbean: The Curse of the Black Pearl) - po prostu idealnie pirackie jak dla mnie




8. Jace Everett - Bad Things (True Blood) - serial mi się szybko znudził, ale muza pasuje świetnie do tematu





9. Mark Snow - X-Files Theme (the X-Files) - zawsze dostaję dreszczy, jak ją słyszę




10. Na koniec najkrótszy kawałek muzyki w filmie, a jaki wspaniały...


... Slugs - Don't worry be happy (Flushed away)



Weronika

piątek, 18 kwietnia 2014

Grand Budapest Hotel wita

Po ciężkich walkach i dużej dawce bezowocnego planowania udało mi się w końcu - zupełnie spontanicznie i  z przypadku - pójść do kina na 'Grand Budapest Hotel' Wesa Andersona.

Choć moim ulubionym filmem Wesa pozostaje 'Moonrise Kingdom' to GBH warty jest obejrzenia. 

Przede wszystkim: OBSADA



Fiennes, Tilda, Jude Law, Edward Norton, Brody, Goldblum, Murray.... i tak dalej i tak dalej.

I każde z nich, nawet w najmniejszym epizodzie - świetne. Zwłaszcza Fiennes.

Postacie w tej opowieści - grane przez mistrzów - są raczej proste, dość stereotypowe - nie zagłębiamy się w pobudki złych, w przeszłość dobrych, poza ogólnymi faktami, wyrażonymi bez poetyckość, prostą ostrą linią. Melancholijny pisarz, do gruntu zły zabójca, prawy inspektor. 
Te postacie ujęte w specyficznej prostej scenografii, która kojarzy się ze wspomnieniami z lepszych czasów, miękkimi i podkolorowanymi przez czas oraz w kiczowatym przepychu tytułowego hotelu opowiadają zagmatwaną historię, która nas bawi swym dziwnym humorem, rozczula i wprawia w melancholijny nastrój.

I właśnie ta barwna scenografia jest - po wspaniałej obsadzie - chyba największym atutem filmu. Sama historia, choć szalona i wciągająca, bez tej oprawy obasodowo-graficznej, nie byłaby aż tak interesująca.

Wes prezentuje nam historię 'od zera do milionera' z kilkoma dziwnymi zwrotami akcji i zakończeniem, które go się nie spodziewamy i robi to jak zawsze w swój własny, niekonwencjonalny sposób.



Zapraszam Was wszystkich do Grand Budapest Hotel, piękne widoki i wspaniała obsługa. A jeśli do tego jesteście blondyn(k)ami, na pewno zwrócicie uwagę konsjerża, który o Was zadba bardzo dobrze.

Miłego pobytu

Weronika

czwartek, 10 kwietnia 2014

Dwóch bohaterów albo ostry kontrast po przerwie

Po czasie posuchy dwie pozycje tak różne od siebie, jak tylko możliwe: Kapitan Ameryka kontra Szekspir


1. 'Zimowy żołnierz' jest jak na Marvela słaby. Marvelowskie giganty to typowo rozrywkowe kino, ściągające w ostatnich latach tłumy do kin. Jednakże Kapitan nie umywa się do pozostałych filmów serii. Brak mu bowiem tego, co najlepsze w tych filmach - humoru, chwytliwych dialogów i zaskakujących zwrotów. 
Popełnia zaś wszystkie grzechy typowego, wręcz stereotypowego kina amerykańskiego. Patetyczny i przegadany, przewidywalny. Z naprawdę dobrych scen walki zwróciłam uwagę głównie na bijatykę w windzie. Mało Nataszy, za to Rogers jak zwykle świętoszkowaty. 
Oczywiście film się da oglądnąć, nawet z przyjemnością, choć wynudziłam się na gadkach oraz gdy przypominano nam historię Kapitana.



Jak zwykle trzeba przeczekać napisy do końca.



2. Coriolanus (albo Koriolan) relacja na żywo National Theatre Live.

Pisałam już kiedyś o tej sztuce nakręconej przez Fiennesa jako film i pisałam mało pochlebnie.
Tym razem jednak nikt nie próbuje sztuki uwspółcześnić, nie jest to też film.

Sztuka wystawiona w londyńskim Donmar Warehouse jest oszałamiająca. Prostota dekoracji podkreśla wspaniałe aktorstwo oraz geniusz samego twórcy.

W roli tytułowej Tom Hiddleston - genialny.



Oczywiście Koriolan jest postacią centralną sztuki, jest też tak napisany, że skupia swoją charyzmą, dumą i siłą woli całą uwagę odbiorcy. Z jednej strony się go podziwia, z drugiej nienawidzi. Jest zarazem skromny i dumy. Jest genialnym wojownikiem i beznadziejnym politykiem.

Hiddleston jest idealny do tej roli, choć na pierwszy rzut oka nie wydaje się być odpowiedni. Wiedziałam, że do Szekspira się nadaje, Henryk V w jego wykonaniu (The Hollow Crown) jest boski.
Ale Koriolan to zupełnie inny typ i nie mogłam sobie wyobrazić tego szczupłego chłopczyka w roli twardego i zawziętego żołnierza.

Jednak! Lepiej obsadzić tej roli nie mogli. To chyba miara talentu aktora, że potrafi okiełznać rolę, do której zdaje się być nieodpowiedni i stworzyć arcydzieło.

Jeśli macie jak dorwać to nagranie, koniecznie obejrzyjcie. Ciężka sztuka, ale naprawdę warto.


Weronika