HOME  |  FILM   |  KSIĄŻKA  |  PODRÓŻE

niedziela, 23 listopada 2014

Gość w dom... przygotujmy najmniejsze ręczniki

'Gość' ma jedną wielką zaletę i jedną gigantyczną wadę.

Zaletą jest niewątpliwie główny bohater. Dan Stevens grający tytułowego gościa to naprawdę strzał w dziesiątkę w obsadzie. Chłopak swoim cudnym wyglądem oraz yes ma'am przywodzi na myśl Kapitana Amerykę - kwintesencję bohatera i czystego jak łza rycerza w pięknym, amerykańskim mundurze. I gdyby nie jego pierońsko błękitne oczy psychopaty to nawet byśmy mu uwierzyli.

Mój ulubiony typ bohatera. 



Wada niestety przeważa nad zaletą. W pewnym bowiem momencie film z całkiem ciekawego i nawet trzymającego w napięciu thrillera z elementami czarnego humoru przeradza się w kiepskie kino klasy B. Kiepskie - to znaczy nic nie ma wspólnego z Tarantino. Słowo, które użył ktoś na filmwebie - żenada - oddaje chyba najlepiej głupawe sceny w scenerii halloweenowych dekoracji, bzdurne i sztampowe wyjaśnienie motywów Davida oraz samo zakończenie. 

Co się stało? Scenarzysta umarł w połowie pisania scenariusza i skończył za niego jego młodszy, nastoletni brat? Naprawdę szkoda, bo twórcy zmarnowali genialną rolę Dana, który mógł się wybić na tym filmie wysoko. Może jeszcze mu się uda, mam nadzieję, że zobaczymy go jeszcze w niejednej równie charyzmatycznej roli, z bronią w ręku albo w samym ręczniku, nie będę wybredna.  

źródło
Polecam więc pierwszą część filmu, a potem już nie biorę żadnej odpowiedzialności.


Na koniec dla mojej własnej przyjemności i paru z Was pewnie też. Wybacz M.  :*

Weronika
źródło

wtorek, 11 listopada 2014

O czasie, przestrzeni i rozczarowaniu INTERSTELLAR

Zanim przejdziemy do - jak na mnie - rozwlekłej recenzji, zapraszam na filmik. Anne Hathaway dzieli w nim swoją opinię na temat Matthew McConaughey'a (oboje grają w Interstellar). Na pewno wiele z nas zgadza się z Anne w tym temacie :D





Po drodze do kina minęłam parę rozmawiającą o Odysei kosmicznej. Pomyślałam sobie "och nie, mam nadzieję, że Interstellar nie jest jakoś porównywalny do filmu Kubricka."

Nie jest.

Z filmów Nolana obejrzałam 3 części Batmana oraz Incepcję. Interstellar jest zdecydowanie bliższy genialnej Incepcji niż serii o Batmanie. Ale poziomu już nie trzyma takiego.

Nolan serwuje nam znów zawrót głowy i momentami potężne zamieszanie. W Incepcji gubił nas pomiędzy warstwami snu, a tutaj tracimy orientację w czasie, przestrzeni, wymiarach i grawitacji. I w teoriach fizyki - bo o ile wiem, że czas płynie inaczej przy czarnej dziurze, to nie znaczy, że to rozumiem.

Fabuła wydaje się prosta - trzeba uratować ludzkość, polecieć w cholerę daleko, poświęcić się dla dobra gatunku i oczywiście znajduje się taki Amerykanin, który to zrobi! Potem jest już z fabułą różnie i miałam trochę wrażenie, że dodano cały ten 5 wymiar po to, żeby załatać parę dziur i stworzyć potrzebną pętlę. Ale może to tylko ja...

Film jest naprawdę nierówno zrobiony.

Zaczynamy długaśnym, nudnym, zgrzytającym piachem w zębach przedstawieniem sytuacji na umierającej Ziemi. Niepotrzebnie rozwlekłej i wprowadzającej nas w nastrój na całkiem inny film. Naprawdę uwierzylibyśmy, że trzeba ratować ludzkość na słowo w jakieś 15 minut maksymalnie, na tym przecież polega oglądanie filmów - skoro twórcy mówią nam np. że w tym świecie istnieją wampiry, że dzieje się 2 wieki przed Chrystusem, że Asgard to po prostu inny wymiar lub że można wejść w czyjś sen to my-widzowie zgadzamy się w to uwierzyć na czas oglądania filmu. Inaczej nie dało by się z przyjemnością oglądnąć żadnego filmu.

Jedynym plusem tego wstępu jest to, że nikt nie próbuje nam wyjaśnić, dlaczego Ziemia umiera. Mówią: "Ziemia umiera, trzeba z niej spierniczać", a my na to "Ok, to jedziemy z tym koksem!" Strach pomyśleć, jakie wytłumaczenie by nam zaserwowali, gdyby się na jakieś uparli. I ile by to trwało.

W końcu odrywamy się od Ziemi i zaczyna się show. W tej części mamy najbardziej porywające sceny, kilka jazd bez trzymanki, genialną muzykę. Są momenty gdy boimy się oddychać jak scena dokowania do szalenie kręcącej się stacji. Są też sceny, gdzie jedyną reakcją jest niestety WTF? albo głęboki ziew.
Najgorsze chyba jest właśnie to, że spodziewamy się dużo, dużo więcej - mieliśmy nadzieję, że spędzimy 3 godziny wciśnięci w fotel, a dostajemy mieszankę geniuszu z słabizną, trochę absurdów pomieszanych z ciekawymi teoriami. Można było ten film zrobić na 90 minut i bylibyśmy absurdalnie zadowoleni. Pod tym względem - wciskania w fotel - Grawitacja była zdecydowanie lepsza.

Nie będę się nawet wypowiadać o stronie naukowej filmu. Żebym zrozumiała fizykę, musi mi ją ktoś przedstawić tak, jak jednemu z bohaterów tłumaczono, dlaczego tunel czasoprzestrzenny wygląda jak kula, a nie jak dziura - za pomocą kartki, ołówka i dziury w kartce. A nie wszystko da się tak wytłumaczyć...

Ja osobiście jeszcze zwróciłam uwagę na muzykę, która wydaje mi się świetna. To na plus.
Na minus: nie zaskoczyły mnie te pięciowymiarowe istoty. Zadaję sobie też pytanie, skoro potrafiły zrobić aż tak dużo z grawitacją i wymiarami, nie mogły trochę bardziej i łatwiej wysłać swojej wiadomości? Czy bały się jakiegoś paradoksu? I tu wkraczam na tereny rodem z Doctora Who, więc już o fizyce nie piszę więcej.

Nie mam wiele do powiedzenia o grze aktorskiej, była na wyrównanym, dobrym poziomie. Matt Damon daje popis niezłej gry, nawet jeśli nie ma na to dużo czasu.

Mamy jeszcze robota, który zaskakująco nie buntuje się przeciw ludziom, (choć cały czas miałam w pamięci Hala z Odysei) i niezaskakująco momentalnie daje się pokochać.

Jest też scena na końcu filmu, która przywodzi mi momentalnie na myśl Gwiezdne Wojny, Luka i r2d2, ale to już chyba naciągam.


Jakoś to wszystko pasowałoby podsumować. Nie wiem, czy Wam polecić to filmiszcze. Ja się rozczarowałam. Marzyłam o kolejnej Incepcji. 

A jednak film zbiera wysokie noty u widzów i słabe u recenzentów. Przynajmniej ogólnie. Byliśmy we trójkę w kinie i wygląda, że się zgadzamy, że nie ma się czym ekscytować.

Może tak: jeśli macie 3 godziny luzu to czemu nie! Tylko nastawcie się na huśtawkę poziomu. A może właśnie Wam się spodoba?