HOME  |  FILM   |  KSIĄŻKA  |  PODRÓŻE

środa, 12 czerwca 2013

Kurczakowe niebo albo Czego dowiedziałam się o Bobie Dylanie



O Bobie Dylanie wiedziałam dwie rzeczy: że to piosenkarz i że amerykański. Coś tam jego słyszałam, ale nie wiadomo co dokładnie i kiedy.

Dlatego też film 'I'm not there' - 'Gdzie indziej jestem' był dla mnie również lekcją  muzyki.


Film jest niczym człowiek z rozdwojeniem jaźni - 6 różnych osobowości, zagranych przez 6 różnych wybitnych aktorów składać się ma na całego Dylana. Głównego bohatera grają: Christian Bale, Heath Ledger, Richard Gere, Ben Whishaw, Marcus Carl Franklin oraz Cate Blanchett.

Ciekawy pomysł. Chyba nawet adekwatny. Każdy z nas ma kilka masek, które zmienia zależnie od okoliczności. A co dopiero powiedzieć o legendzie, takiej jak Dylan - na jego historię musiało złożyć się mnóstwo półprawd i plotek, faktów i mitów, prawdziwych słów, słów rzuconych bez zastanowienia...

Każda z tych odsłon bohatera jest inna, ale zawsze jest w niej coś, co łączy ją z pozostałymi. Oglądałam całkowicie zafascynowana, nawet jeżeli nie udało mi się połączyć w całość, w jakąś jedną osobę wszystkich tych kawałków z innych.

Trochę nie wczułam się w klimat, bo sprawy o których pisał/śpiewał Dylan i na których mu zależało, albo i nie zależało w końcu, nie mają dla mnie szczególnego odzwierciedlenia w naszym polskim świecie. Pod tym względem jest to film dla Amerykanów.

The sun is not yellow, it's chicken

Poza tym - niesamowicie dobry film. Cate Blanchett pokazała kunszt aktorski i uwięziła moją uwagę kompletnie. Jej lekko androgyniczna uroda idealnie pasuje do roli. W jej usta scenarzyści włożyli najlepsze teksty i to ona właśnie zdominowała film.



Oczywiście pozostali aktorzy nie zostali daleko w tyle, ale najlepszy kawałek wyrwała Cate.

Ben Whishaw w bardzo statycznej roli wygłasza kilka świetnych linijek. Niewiele go jest tutaj i niewiele się wokół niego dzieje, pozostaje lekki niedosyt - mógłby tak siedzieć i mówić przez pół filmu spokojnie, nie tracąc mojej uwagi - cały Ben aż po jego nieodłączny tik.


never create anything.

It will be misinterpreted.

It will chain you and follow you.

for the rest of your life.

And it will never change






Niewiele mam do napisania o pozostałych chłopcach. Najmniej podobał mi się tutaj Gere, ale generalnie i całościowo - każdy z nich pokazał się na poziomie. Trudno w pierwszej chwili połączyć młodego, ciemnoskórego chłopca z resztą postaci, ale wystarczy posłuchać co i jak mówi, żeby wpasować go tuż obok pozostałych 'twarzy' Dylana.


Do tego muzyka Dylana. Bo to jest film o muzyce również. Ale o muzyce się nie wypowiadam. Sami posłuchajcie.



Polecam absolutnie. Aczkolwiek nie na posiedzenie z czipsami i piwem. Raczej poważniejsza sprawa.


:*


niedziela, 9 czerwca 2013

Na NIE i na TAK



Siedzę sobie w piątek wieczorem, bo ciężkim tygodniu i myślę, jaki by tu film obejrzeć. I jakoś tak mi się przypomniał Lincoln i wampiry....



Pomysł na ten film był od początku bzdurny. Ale powiedziałam sobie, że przecież bzdurny pomysł można podać w porządnej potrawce. Więc zapuściłam sobie film...

A ostrzegała mnie M., ostrzegała - NIE OGLĄDAJ TEGO.

Cóż, uczymy się na błędach.

Co za masakra, co za boleść dla ciała i ducha. Aktorstwo poniżej normy, dialogi jakby je robot pisał. Po dwóch minutach wiadomo, że Henry jest wampirem. Abi okazuje się uczniem, jakiego pragnąłby Mistrz Joda - żadnego zwątpienia, dwa machy i już ścinamy drzewa za jednym zamachem i jakby to było całkiem normalne - zero zaskoczenia, że się udało....

Nie wiem, co było dalej. Wyłączyłam to coś. I nawet bym się nie przyznawała, że to chciałam obejrzeć, ale mój umysł potrzebuje spowiedzi z mojej własnej głupoty... :D



Drugi na liście był "This means war' - 'A więc wojna'.



Generalnie nie oglądam komedii amerykańskich, jeśli już na jakieś się skuszę, to po starannej selekcji i z gotowością na rozczarowanie.

Całkiem miła komedyjka, nic specjalnego, ale zabawiła mnie i po tragedii z Lincolnem wypadła nieźle.

Reese Whiterspoon, którą kocham za komedię o blondynce, Chris Pine, słodki i błękitnooki oraz Tom Hardy, którego polubiłam w Incepcji - niezła trójca.

Dwójka agentów specjalnych walczy o kobietę. A ta umawia się z nimi oboma w tym samym czasie, więc okazji do gagów wystarczająco.

Od strony komediowej filmik dalej radę, nie jest to 'Legalna blondynka', ale dowcip nie schodzi na wypróżnianie - więc jak dla mnie od razu więcej punktów.


Pod koniec oczywiście nasza bohaterka musi wybrać, którego z chłopców chce. I tu tylko chciałabym powiedzieć, że choć rozumiem jej wybór od strony scenariusza, który wymagał happy endu dla wszystkich bohaterów, to od strony widza - w cholerę nie wiem, czemu wybrała tego, a nie tego drugiego. Nie zauważyłam momentu, w którym się zdecydowała i jakie były jej pobudki.

M. twierdzi, że po prostu miłość jest ślepa i nie potrzebuje logiki przy dokonywaniu takich wyborów. Ale jak się umawia z dwoma facetami na raz, to raczej o miłości nie ma mowy, tylko... lecz tu bym się wdała w zbyt poważne przemyślenia. To tylko lekka komedia. Obejrzyjcie, jeśli nie widzieliście.

:*

PS. Chris Pine... Wiedziałam, że gdzieś go widziałam przed Star Trekiem:


"Bottle Shock" z Alanem Rickmanem. Cudowne włosy



poniedziałek, 3 czerwca 2013

Obiektywnie - nic specjalnego, [prywatnie - jeszcze się ślinię] STAR TREK PROSZĘ PAŃSTWA!






Jak obiecałam 'Star Trek Into Darkness' proszę Państwa.

Niestety nie mam jakichś szalenie dobrych wieści. Przesadnie to bym nie polecała.

Największy minus dostaje ten film za... fabułę! Zgadzam się tu zupełnie z M. - kompletnie przewidywalna. Nic dodać nic ująć - niczym mnie nie zaskoczyli.

Nieodwołalnie przywołali Avengersów sceną aresztowania i zamknięcia w szklanej klatce głównego złego bohatera. Ciekawam czy J.J. zrobił to z premedytacją.

Dla mnie straszna była też scena umierania - nie znoszę, jak bohater umiera pół godziny, żegna się z rodziną i wyznaje miłość zanim skona. A jeszcze szyba dzieląca bohaterów i te dłonie na szybie... jakbym widziała 'Armagaedon' i płaczącego Willisa po raz kolejny. Bleh.

Plus oczywiście za graficzną stronę filmu - piękne efekty, piękne. Muzyka też niezła, ale tylko na tyle, że podkreśla atmosferę, a nie pozostaje w pamięci. Chociaż ten mroczny kawałek z trailera mi pozostał....

Aktorsko - na poziomie pierwszej części - załoga 'Enterprise' nie jest może szekspirowska, ale nie zawodzi oczekiwań, płacze jak trzeba, poświęca się jak należy. Pine jak zawsze piękny z błękitnymi oczętami. Chekov oficjalnie najsłodszy członek załogi.

Dla mnie osobiście cały ten galimatias ratuje Khan. Odsuwając moje osobiste podejście do Cumberbatcha na bok - aktor, reżyser oraz panowie od efektów oraz scen walki stworzyli wspólnie naprawdę dobrego złego bohatera. Cumberbatch jest bardzo dobrym aktorem i mam wrażenie, że za dobrze zagrał jak na nie całkiem poważny i lekko bezsensowny poziom Star Treka. Wysiłek włożony w stworzenie tej postaci trochę się zmarnował - mało czasu dano Khanowi na pokazanie swego geniuszu i żądzy zabijania. Wszystko, co najważniejsze po prostu ktoś nam powiedział.

Nie czarujmy się jednak - Star Trek jest o Kirku i jego dzielnej kompa... załodze, a nie o niesamowicie genialnych, szybkich, niezniszczalnych, mrocznych i interesujących zabójcach z osobowością.

Chciałam nadmienić, że najbardziej rozśmieszyła mnie scena pogodni Spocka za Khanem, konkretnie biegnący Spock - bosze ten tyłek w obcisłych gatkach od munduru Floty, ta pierońska grzywka :)... A przed nim Khan z genialnie powiewającym płaszczem. :D

W sumie można oglądnąć. Jeśli idziecie do kina polecam 3D, bo stwierdziłam, że SF w kosmosie najlepiej się nadaje na 3D. Trochę się więcej spodziewałam, jeśli nie jesteście fanami to może lepiej pożyczyć sobie to w przyszłości i oglądnąć w domciu.


PS. (Tego M. nie czytaj, bo to będzie o Cumberbatchu nieobiektywnie)

Dwie gwiazdki na filmwebie więcej za samego Benedicta.

Cumberbitches będą zadowolone - ja osobiście jestem wniebowzięta. Benedict trochę przypakował do tej rólki i może nie da się pociąć na jego kościach policzkowych, ale za to można stracić głowę - również dosłownie - za jego przyczyną. Świetny czarny charakter, z niesamowitymi scenami mordobicia. Pierwsze, co zauważamy, to jego głos, gdy sam stoi poza kadrem. Mmmm. Scena z szklaną klatką kojarzy go z marvelowskim Lokim, ale motywacja tych dwóch jest tak różna, że jest to tylko chyba żart J.J. Abramsa.

Który nota bene powinien zginąć za to, że wyciął 'shower of evil' z filmu - ratuje go tylko to, że go ujawnił w necie :D