Pierwsza powieść o Sherlocku Holmesie (‘A study in Scarlet’)
została wydana 125 lat temu. Dzisiaj nie ma chyba na świecie człowieka, który
nie słyszał o tym detektywie, wymyślonym przez sir Arthura Conana Doyle’a.
Jak większość mieszkańców naszego globu, wiem
czego się spodziewać, kiedy zasiadam przed ekranem dużym czy małym, zabierając
się za oglądnięcie takiej czy innej interpretacji powieści sir Arthura.
Dziś będę prawić o 3 (technicznie rzecz biorąc 4) takich interpretacjach.
- Sherlock Holmes i Sherlock Holmes: Gra cieni w reżyserii Guya Ritchie’go, w rolach głównych: Robert Downey Jr. I Jude Law.
- Sherlock – serial BBC – Benedict Cumberbatch i Martin Freeman.
- Elementary – serial – Jonny Lee Miller i Lucy Liu [sic!]
Ogólnie oczywiście wszystkie te filmy/seriale są o tym
samym. Nie ma potrzeby przywoływać tu fabuły.
To to, co je różni, jest najbardziej interesujące.
Wersja kinowa jest wspaniałym kinem akcji. Zapiera dech
wszystkim, co najlepsze w gatunku. Pościgami, wybuchami, strzelaninami,
bójkami. W angielską w gruncie rzeczy opowieść wnosi sporą dawkę amerykańskiego
szaleństwa. Pierwsza część rzuciła mnie na kolana. Jeśli jest troszkę nieprawdopodobna
i nie całkiem realistyczna, trudno, nie szkodzi, nie zależy mi i nie
zauważyłam. :D
Druga część oczywiście trochę mnie się podoba, ale myślę, że
nie dlatego, że jest gorsza, tylko po prostu już widzieliśmy do czego chłopcy
są zdolni i element niepewności zniknął.
Robert i Jude, którzy nie znali się wcześniej i spotkali się
pierwszy raz na planie, stworzyli wspaniałą parę głównych bohaterów, świetnie
dopasowanych i niezwykle współgrających ze sobą w filmowej rzeczywistości.
Natknęłam się na wywiad z Johnnym Deppem, który mówi o Robercie Downeyu
– Bob. Trochę to brzmi jak
profanacja. :D
Wersja Guya trzyma się czasów w których, według autora
książek, działał Holmes. Tymczasem serial BBC, (który kocham!) przenosi nas
radośnie do współczesności, będąc nadal na wskroś angielskim i ‘sherlockowym’.
Oddanych fanów klasycznego Sherlocka musiała ta wersja
przyprawić o palpitację serca, tak myślę. Sherlock gubi swoją fajkę i czapkę, a
zyskuje smartfona i laptop.
Niestety nie jestem zdolna na w miarę obiektywną ocenę tego
serialu. Gdyby ktoś próbował coś zarzucić tej produkcji, staje się moim wrogiem
. ;)
Żarty żartami, ale jestem fanką i czekam na trzecią serię
jak spragniony wody na pustyni. Że też Martin musiał zagrać Bilba :| [nota
bene: bardzo dobrze zagrał].
Żeby było jasne: Benedict jest najlepszym Holmesem na
świecie.
“I'm not a psychopath,
I'm a fully functioning sociopath. Do your research.”
Oh, nie ma wątpliwości, jego Sherlock jest socjopatą. Na
pewno zna definicję słowa ‘empatia’ (chyba, że zabierała za dużo miejsca), ale
jest mu ona obca. Watson staje się momentalnie filtrem między nim, a zwykłymi
ludźmi o przeciętnej inteligencji. Myślę, że bez Watsona nie dałoby się lubić
tego Sherlocka.
Dodatkowym plusem jest Benedict, a właściwie to jak wygląda
w serialu.
"Look at
those cheekbones, I could cut myself slapping that face"
Więc oczywiście polecam wszystkim ten serial, ponieważ zaś
go kocham i jestem wobec niego bezkrytyczna, to ostrzegam: jeśli się wam nie
spodoba, nie mówcie mi o tym!
W oczekiwaniu na trzeci sezon poszukiwałam czegoś, co
zaspokoi mój głód ‘Sherlocka’. Trafiłam na serial ‘Elementary’. Pierwszym
wrażenie przy czytaniu jego opisu było zaskoczenie i niechęć. Twórcy serialu
znów osadzili Sherlocka we współczesności. Tym razem poszli jeszcze dalej i
wydarli go brutalnie z Anglii. Osadzili w Nowym Jorku i przykleili mu dr JOAN
Watson (Lucy Liu). Sherlock nadal jest Anglikiem, ale mieszka sobie i działa w
USA.
Oglądam ten serial. Ale szczerze mówiąc nie traktuję go jak
serial o Sherlocku.
Jest to względnie dobry serial kryminalny. Aktorzy… dają
radę.
Oprócz całej tej amerykańskiej otoczki (nie wiem jak
Sherlock mógłby to znieść), najbardziej przeszkadzają mi relacje między
głównymi bohaterami. A raczej ich brak.
Nie wiem, czy problem leży w płci bohaterów, czy po prostu w
ich umiejętnościach aktorskich.
Ale nie ma tam żadnej chemii między Sherlockiem a Joan. I
nie mam na myśli chemii w znaczeniu napięcia seksualnego. (Zresztą takiej też
nie ma) Watson jest zawsze i wszędzie kompletnie hetero, a Sherlock…
Orientacja Holmesa w filmie nie wzbudza żadnych wątpliwości.
W serialu BBC zaś sugeruje się nam, że Sherlock jest aseksualny, co moim
zdaniem pasuje najlepiej do jego socjopatycznej osobowości.
Więc nie, nie mówię o chemii miedzy bohaterami na tym
poziomie. Detektyw i doktor powinni być jak stare małżeństwo, znający się
bardzo dobrze, kończący po sobie zdania, działający jak jeden mechanizm. Może
nawet uzależnieni od siebie. Bo choć w filmie Watson bierze ślub, to widać, że
rozstanie z Holmesem jest jak rzucanie paleni. Zresztą się nie udaje. A w
serialu Watson zawdzięcza Sherlockowi zdrowie psychiczne, jakkolwiek by to się
dziwne nie wydawało, a może nie zdrowie a równowagę. Holmes uwalnia go od
fizycznych objawów PTSD oraz wnosi w jego życie nieodzowną dawkę adrenaliny.
Filmowy Holmes nie ma zamiaru rzucić palenia – Watsona.
Wydaje się nie rozumieć, dlaczego miałby to zrobić. Serialowy detektyw wie, że Watson
jest jego jedynym prawdziwym przyjacielem i stał się nieodłącznym elementem jego
świata.
Joan Watson wydaje się być dobra dla Sherlocka, a Sherlock
dla niej. Ale nie odnosi się wrażenia, że nie daliby rady żyć bez siebie.
Przeciągają swoje życie razem, ale Sherlock uczy ją jak być detektywem, jakby
zamierzał pewnego dnia się spakować i wrócić do Anglii. Są przyjaciółmi, ale
brak mi tu elementu uzależnienia, nieodzowności bycia tuż obok, która sprawia,
że się normalnie funkcjonuje.