HOME  |  FILM   |  KSIĄŻKA  |  PODRÓŻE

wtorek, 3 stycznia 2017

Benek Benkiem, ale szału nie ma.

Wiadomo, że czwarta seria pierwszej nie dorówna. Jest to prawda uniwersalna i do dziś dzień nie spotkałam się z serialem, który zada jej kłam.


Czego więc spodziewać się mogłam po pierwszym odcinku czwartej serii Sherlocka? Jak zwykle, ciekawej zagadki, rozwiązanej w nietypowy, ale nie mniej wspaniały sposób.


Nie zostałam tym razem powalona na kolana. Tak naprawdę to się rozczarowałam. Zagadka słaba, rozwiązanie podane na tacy - wszyscy są nadzwyczaj gadatliwi. Samej dedukcji nie ma prawie wcale. I szczerze mówiąc, sama bym wpadła na to, żeby sprawdzić, kto kupił pozostałe popiersia. Fakt, że Lestrade nawet nie spróbował rozwiązać sprawy świadczy, że albo on spoczął na laurach, albo też na tych laurach legł Moffat i Gatiss.


źródło
Cały odcinek po prostu przeleciał mi przed oczami. Wszystko szybko, pobieżnie. Dziwaczne efekty wizualne, nie wiadomo po co zastosowane. A cała ta historia z Mary to mnie po prostu zmęczyła.


Mam też wrażenie, że Benek zagubił gdzieś między Alanem Turingiem, a Dr Strangem esencję Sherlocka i próbuje ją dopiero odnaleźć.

Generalnie, nie wiem w ogóle co to jest, ale nie jest to ten Sherlock, którego uwielbiam. Czyżby seria się skończyła na trójce i tam trzeba skończyć oglądanie?


A może trzeba dać tej nowej odsłonie szansę… Dam znać, jak idzie.

kadr z filmu


W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz