HOME  |  FILM   |  KSIĄŻKA  |  PODRÓŻE

wtorek, 18 lutego 2014

Rodzinny obiad jakoś trzeba przetrwać


To nie jest lekki film. Nie jest pozbawiony humoru, ale to humor ciężki i podszyty gorzkością codzienności. Nie jest to też film dla wszystkich, trzeba mieć za sobą choć jedną ciężką, rodzinną katastrofę, żeby wczuć się w atmosferę filmu i stanąć razem z Barb (Julia Roberst) pośrodku równiny i wiedzieć, co ta kobieta czuje. Czy też którakolwiek z pozostałych postaci.

Bohaterowie wydają się na pierwszy rzut oka zwykli i oklepani. Alkoholik, chora na raka matka, kobieta na granicy rozwodu, para kłócących się starszych ludzi, którzy jednak się kochają…

Sęk w tym, że są typowi, ale nie oklepani. Bo są typowo prawdziwi, lekko przerysowani i usadzeni razem przy stole. Każde z nich jest w jakiś sposób zepsute, złamane, niedorobione. Rodzina, którą możemy zobaczyć, podnosząc głowę znad świątecznego rosołu. Może tylko w postaci jednego niedorobionego stryja, a może w większości naszych krewnych i znajomych. I w nas samych.
Oczywiście na potrzeby filmu wrzucono do worka najbardziej dziwne i nieszczęsne przypadki, które razem dały się przełknąć jako wciąż prawdziwe, a jeszcze nie parodiowe. Jeśli jednak w którymś momencie nie pomyślicie: „O rany, jakbym widział(a) moich”, to albo macie wyjątkowe szczęście, albo żyjecie w świecie fantazji.

Choćby moment, w którym Barb mówi, że woli wierzyć, że jej rodzice kochali wszystkie swoje dzieci tak samo, a jej matka praktycznie ją wyśmiewa… Jak to jest z Waszym rodzeństwem, moi drodzy?
Nikt z bohaterów nie jest całkiem normalny, oprócz nastolatki, od której nikt nie oczekuje przecież, żeby w wieku 14 lat była ogarnięta. W odróżnieniu od wszystkich dorosłych.


Genialną grę prezentuje tu Meryl Streep i Julia Roberts. Pozostali też nie zostają w tyle, choćby Margo Martindale i Chris Cooper, którzy kreują świetną parę, dotartą przez czas, nawet jeśli oni również nie przetrwają bez ran tego zjazdu rodzinnego.

Film jest zrobiony w idealnym tempie, nie dłuży się w żadnej minucie. Złożony głównie z dialogów, od szeptów po wrzaski. Sama scenografia jest drugorzędna, równie dobrze wszystko mogłoby się dziać i w Polsce w sierpniu. (Przy czym u nas nie odbyłoby się bez wódki i grilla oraz widać byłoby te 30 stopni w postaci plam potu, półnagich ludzi i generalnej nieruchawości, a nie jak w filmie: Julia Roberst chodząca w jeansowych koszulach z długim rękawem delikatnie obtarła podbródek wierzchem dłoni całe dwa razy przez cały film).

Film zostawia nas z niedosytem zakończeń. Wszystkie historie rwą się nagle, losy rozplątują i nie wiemy, co dalej. Ale czy tak też nie jest w życiu? Nie wiemy jak się skończą historie tych wszystkich ludzi, siedzących z nami dookoła stołu. Niektórych zakończeń nie zobaczymy już my sami. Bo życie jest bardzo długie (podobno T.S. Elliot) i wszystko, co możemy zrobić, to je przetrwać.

Jakoś.


 Weronika

PS. Co do Jarmuscha - co się odwlecze to nie uciecze. 





1 komentarz:

  1. Wybieram się na ten film już od miesiąca albo dłużej i jakoś nie mogę dotrzeć do kina! Jarmusch w polskich kinach 7 marca także już niebawem, sama czekam z podekscytowaniem ;)

    OdpowiedzUsuń