HOME  |  FILM   |  KSIĄŻKA  |  PODRÓŻE

niedziela, 27 stycznia 2013

Atlas chmur - Much Ado About Nothing (spoiler)


Atlas chmur - Much Ado About Nothing 

Nie czytałam książki. Zaczynam od wyjaśnienia tej kwestii, żeby nie było najmniejszych wątpliwości.
Być może książka Davida Mitchella jest świetna i warta przeczytania. Nie wiem.

Co do filmu…
Wachowscy na zawsze będą mi się kojarzyć z niesamowitym pomysłem, jakim był świat Matrixa oraz z rozczarowaniem, jakie przyniosło zakończenie trylogii: MUCH ADO ABOUT NOTHING

„Atlas chmur” jest filmową wersją powieści szkatułkowej. Sześć historii, każda odgrywająca się w innym czasie w historii ludzkości, wydawało by się kompletnie nie zawiązanych ze sobą. Połączono je jednak subtelnymi detalami, jak melodia, znamię, listy, wezwanie do buntu, które zmieniło się w zasady religii.
Historie te również wiążą ze sobą bardzo mało subtelnie twarze bohaterów. Jeśli nie zauważyłeś drobiazgów, nie martw się – specjalnie dla Ciebie wszędzie znajdziesz znajomą buźkę, bez specjalnego wysiłku. Nawet nasz niezapomniany Agent Smith jako siostra Noakes nie był w najmniejszym stopniu trudny do rozpoznania. (Zawsze się zastanawiałam, jak tak brzydki facet może grać kobietę, ale Hugo robi to zaskakująco dobrze, nawet śpiewa i tańczy jeśli trzeba w szpilkach - Priscilla, królowa pustyni )

Jeden wyjątek – Ben Whishaw jakoGeorgette. Tutaj go nie rozpoznałam :D A wypatrywałam!

Przekaz, który niesie film nie jest jakoś bardzo oryginalny. Decyzje, które podejmujemy teraz, w tej chwili, zaważą na życiu i losach ludzi w przyszłości. Przeszłość i przyszłość są ze sobą powiązane, nawet najmniejsze dobre czy złe czyny mogą być kamieniami milowymi w historii.

Oczywiście nie możemy zapomnieć o reinkarnacji. Coś tam nam zostaje w pamięci z poprzednich wcieleń – czasem tylko wspomnienie melodii.

Pozwólcie, że się powtórzę: MUCH ADO ABOUT NOTHING



Każda z sześciu historii jest sama w sobie dość interesująca, aczkolwiek wszystko to już było w kinie i w większości lepiej zrobione – być może dlatego, że historia miała wtedy cały film dla siebie i mogła się wykazać.

Każdy znajdzie tutaj coś, co lubi w kinie. Kryminał, seks, romantyczną miłość, muzykę, podróż, walkę o wolność, zdradę, komedię, śmierć i narodziny.

Tutaj następuje moment, w którym pada: ALE

(i jest to czas na moją prywatną, subiektywną opinię)

Jak powiada jeden z narratorów w filmie: “While my extensive experience as an editor has led me to a disdain for flashbacks and flash forwards and all such tricksy gimmicks I believe that if you, dear Reader, can extend your patience for just a moment, you will find there is a method to this tale of madness”.
Oczywiście metoda istnieje. Być może po prostu jej nie doceniam. Być może gdybym ‘czytała’, inaczej oceniłabym zastosowaną formę.

Pociachane na kawałeczki 6 historii, wymieszane z sobą – na szczęście w obrębie tych historii trzymamy się chronologii. Całość zaprojektowana całkiem misternie – zwłaszcza opowieść wewnątrz opowieści (jedna opowiadana przy ognisku, jedna spisana w listach, jedna w dzienniku, jedna jako zapis do archiwum, jedna nagrana na taśmie i w raporcie i jedna jako powieść – zwłaszcza ta - bowiem w książce jest powieścią pisaną wewnątrz powieści). Ta pochwała należy się jednak autorowi książki.

„Pociachane” jest tu słowem kluczowym – kawałeczki są za małe, poszatkowane zbyt drobno, wdech – jesteśmy na statku, wydech – gonią nas kanibale. Zmęczyło mnie to i pozbawiło uczucia ciągłości, a przecież miałam połączyć ze sobą te kawałki w czasie i poczuć zależności między wydarzeniami w różnych historiach.

Jednakże,  poza powyższym, tak naprawdę to trudno mi znaleźć jakieś konkretne zarzuty względem filmu. I jest to chyba najgorszy zarzut, jaki może być. Gdybyż coś było beznadziejnie zrobione, źle zagrane, spłycone, muzyka niedobrana odpowiednio, etc.

Niestety, nic z tych rzeczy. Nie ma się do czego przyczepić. Ani Oskarów ani Malin.
Dobrze, solidnie zrobione.
I tyle.

Takie było moje pierwsze odczucie, gdy nadszedł czas na napisy końcowe. Kompletny brak zachwytu czy oburzenia. Rozczarowanie spowodowane brakiem oryginalności. Wzruszenie ramionami byłoby tu najbardziej odpowiednim podsumowaniem.

Więc wzruszam ramionami.  

2 komentarze:

  1. Z chęcią będę zaglądała do Ciebie :) wytrwałości życzę!

    OdpowiedzUsuń