czwartek, 31 stycznia 2013
Damage on laptop in pajamas albo kącik poleceń
Po obejrzeniu całkiem niedawno Skyfall oraz Atlasu Chmur postanowiłam przyjrzeć się bliżej Benowi Whisaw.
Zwykle nie zwracam uwagi na to, ile lat ma aktor i czy ma 4 dzieci nieślubnych. Tym razem nie mogłam się oprzeć i sprawdziłam rok jego urodzin.
Cóż, jak na kogoś kto zagrał młodego, pryszczatego Q jest całkiem stary :D 32 lata...
Ale bądźmy poważni.
Po Pachnidle jakoś nie zainteresował mnie specjalnie. Zagrał świetnie i była to bez dwóch zdań bardzo ambitna rola w porównaniu z kwatermistrzem MI6. Mimo to jakoś nie rzuciłam się w sieć w poszukiwaniu jakichś innych filmów z nim. Może dlatego, że książka (zaskakujące!) podobała mi się dużo bardziej.
W nieco dziwnej adaptacji Burzy Szekspira zagrał Ariela, ale ten film był dla mnie męczarnią... Kto lubi Szekspira niech spróbuje sam.
Jako Q bardzo mi pasuje. Zwłaszcza w mistrzowskim, małym dialogu z Bondem w muzeum. Q jest tu zdecydowanie kontrastem dla Bonda - młody, patykowaty, burza ciemnych włosów, zero stylu i na bieżąco z nowoczesną technologią (a może nawet wyprzedzając ją). Mam nadzieje zobaczyć go w następnym bondzie, spełniającego obietnicę: czyniącego duże zniszczenia w piżamie :P
W Atlasie pojawia się w 5 historiach, ale tylko w jednej jako Robert Frobisher gra pierwsze skrzypce (albo raczej pianino albo to był fortepian...). Nie pierwszy raz gra geja (Powrót do Brideshead), ale jest tu zdecydowanie łatwiejszy w odbiorze niż zniewieściały Sebastian Flyte.
Jest narratorem w tej części Atlasu, czyta/pisze listy do swego kochanka - możemy więc zwrócić uwagę na jego głos oraz akcent. Bardzo milusie ;)
A teraz punkt kulminacyjny: co każdy powinien z Benem zobaczyć? SERIAL :D
The Hour (Czas prawdy) - o dziennikarzach BBC. Rok 1956. Wszyscy palą papierosy, ale kompletnie wszyscy...
Nie mam pojęcia czy kiedykolwiek trafił do polskiej telewizji. Ale jest moim skromnym zdaniem szalenie dobry. Kryminał, romans, komedia i tragedia. Tylko dwa sezony póki co i zakończone cliffhangerem. Ben gra tu świetnego dziennikarza, upartego i zawsze wiedzącego jakie pytania zadać.
No i on ją kocha....
(I do not know what it is about you that closes
and opens; only something in me understands
the voice of your eyes is deeper than all roses)
nobody, not even the rain, has such small hands
E.E.Cummings
PS. 'Czas prawdy'... ja nie wiem, co jest z tłumaczeniem tytułów na polski, ale to chyba jakaś choroba jest.
niedziela, 27 stycznia 2013
Atlas chmur - Much Ado About Nothing (spoiler)
Atlas chmur - Much Ado About Nothing
Nie czytałam książki. Zaczynam od wyjaśnienia tej kwestii,
żeby nie było najmniejszych wątpliwości.
Być może książka Davida Mitchella jest świetna i warta
przeczytania. Nie wiem.
Co do filmu…
Wachowscy na zawsze będą mi się kojarzyć z niesamowitym
pomysłem, jakim był świat Matrixa oraz z rozczarowaniem, jakie przyniosło
zakończenie trylogii: MUCH ADO ABOUT NOTHING
„Atlas chmur” jest filmową wersją powieści szkatułkowej.
Sześć historii, każda odgrywająca się w innym czasie w historii ludzkości,
wydawało by się kompletnie nie zawiązanych ze sobą. Połączono je jednak
subtelnymi detalami, jak melodia, znamię, listy, wezwanie do buntu, które
zmieniło się w zasady religii.
Historie te również wiążą ze sobą bardzo mało subtelnie
twarze bohaterów. Jeśli nie zauważyłeś drobiazgów, nie martw się – specjalnie dla
Ciebie wszędzie znajdziesz znajomą buźkę, bez specjalnego wysiłku. Nawet nasz niezapomniany
Agent Smith jako siostra Noakes nie był w najmniejszym stopniu trudny do
rozpoznania. (Zawsze się zastanawiałam, jak tak brzydki facet może grać
kobietę, ale Hugo robi to zaskakująco dobrze, nawet śpiewa i tańczy jeśli
trzeba w szpilkach - Priscilla,
królowa pustyni )
Jeden wyjątek – Ben Whishaw jakoGeorgette. Tutaj go nie rozpoznałam
:D A wypatrywałam!
Przekaz, który niesie film nie jest jakoś bardzo oryginalny.
Decyzje, które podejmujemy teraz, w tej chwili, zaważą na życiu i losach ludzi
w przyszłości. Przeszłość i przyszłość są ze sobą powiązane, nawet najmniejsze dobre
czy złe czyny mogą być kamieniami milowymi w historii.
Oczywiście nie możemy zapomnieć o reinkarnacji. Coś tam nam
zostaje w pamięci z poprzednich wcieleń – czasem tylko wspomnienie melodii.
Pozwólcie, że się powtórzę: MUCH ADO ABOUT NOTHING
Każda z sześciu historii jest sama w sobie dość interesująca,
aczkolwiek wszystko to już było w kinie i w większości lepiej zrobione – być może
dlatego, że historia miała wtedy cały film dla siebie i mogła się wykazać.
Każdy znajdzie tutaj coś, co lubi w kinie. Kryminał, seks,
romantyczną miłość, muzykę, podróż, walkę o wolność, zdradę, komedię, śmierć i narodziny.
Tutaj następuje moment, w którym pada: ALE
(i jest to czas na moją prywatną, subiektywną opinię)
Jak powiada
jeden z narratorów w filmie: “While my extensive experience as an editor has
led me to a disdain for flashbacks and flash forwards and all such tricksy
gimmicks I believe that if you, dear Reader, can extend your patience for just
a moment, you will find there is a method to this tale of madness”.
Oczywiście metoda istnieje. Być może po prostu jej nie
doceniam. Być może gdybym ‘czytała’, inaczej oceniłabym zastosowaną formę.
Pociachane na kawałeczki 6 historii, wymieszane z sobą – na szczęście
w obrębie tych historii trzymamy się chronologii. Całość zaprojektowana całkiem
misternie – zwłaszcza opowieść wewnątrz opowieści (jedna opowiadana przy
ognisku, jedna spisana w listach, jedna w dzienniku, jedna jako zapis do
archiwum, jedna nagrana na taśmie i w raporcie i jedna jako powieść – zwłaszcza
ta - bowiem w książce jest powieścią pisaną wewnątrz powieści). Ta pochwała
należy się jednak autorowi książki.
„Pociachane” jest tu słowem kluczowym – kawałeczki są za
małe, poszatkowane zbyt drobno, wdech – jesteśmy na statku, wydech – gonią nas
kanibale. Zmęczyło mnie to i pozbawiło uczucia ciągłości, a przecież miałam
połączyć ze sobą te kawałki w czasie i poczuć zależności między wydarzeniami w
różnych historiach.
Jednakże, poza
powyższym, tak naprawdę to trudno mi znaleźć jakieś konkretne zarzuty względem
filmu. I jest to chyba najgorszy zarzut, jaki może być. Gdybyż coś było
beznadziejnie zrobione, źle zagrane, spłycone, muzyka niedobrana odpowiednio,
etc.
Niestety, nic z tych rzeczy. Nie ma się do czego przyczepić.
Ani Oskarów ani Malin.
Dobrze, solidnie zrobione.
I tyle.
Takie było moje pierwsze odczucie, gdy nadszedł czas na
napisy końcowe. Kompletny brak zachwytu czy oburzenia. Rozczarowanie
spowodowane brakiem oryginalności. Wzruszenie ramionami byłoby tu najbardziej odpowiednim
podsumowaniem.
Więc wzruszam ramionami.
sobota, 26 stycznia 2013
Na początek...M2F
Na początek - uaktualniona lista M2F :D
Tym razem w formie graficznej - jak na grafika-amatora przystało:
Na listę niespodziewanie dostał się Daniel Craig - po Skyfall definitywnie zasłużenie. Jest brzydalem z odstającymi uszami, ale siadłby jak na czereśni.
Miałam ponumerować, ale nie ma szans, żebym się zdecydowała... :P
Tym razem w formie graficznej - jak na grafika-amatora przystało:
Na listę niespodziewanie dostał się Daniel Craig - po Skyfall definitywnie zasłużenie. Jest brzydalem z odstającymi uszami, ale siadłby jak na czereśni.
Miałam ponumerować, ale nie ma szans, żebym się zdecydowała... :P
Subskrybuj:
Posty (Atom)