Czasem, żeby się wybić, trzeba przełamać konwencje. Czasem złamanie reguł się opłaca. Nawet jeśli marginesy są dziwne, okładka nie kusi barwami, czcionka trochę nie najwygodniejsza do czytania, papier szary, a kolory zdjęć odwrócone.
Wielkie W na białej okładce. Malutką czcionką Wielicki. Tyle. Od razu wiem, że ktoś ma dobry smak i ceni minimalizm w składzie jak i ja. W tym wypadku wiem kto. W tym wypadku fejm idzie w parze z efektami. Autor layoutu Jednego dnia z życia stawia na prostotę, otwartą przestrzeń stron i odbicie. Odbicie zdjęć, odbicie typowego układu strony. Skromna okładka, a potem puste strony i mgliste przestrzenie są niczym góry. Białe, groźne i pustelnicze. Z otchłani zawodowej perspektywy sięgam po Wielickiego z nutą zazdrości. Jeden dzień… jest lekki pod różnymi względami - wagowo i wizualnie. Kiedy spędza się dni mówiąc klientom: za dużo tekstów, za dużo elementów, za dużo, za ciężko, za za za… to taki mały tomik cieszy serce.
Przy czytaniu trzeba przywyknąć do nietypowej czcionki i układu. Ale nie trwa to długo. Objętościowo Jeden dzień... wydaje się spory, ale to zasługa przestrzenność składu. Samego tekstu nie ma tak dużo. Zresztą - jak czytamy - są to karty z dzienników. Treść jest konkretna i nie ma się nad czym rozpisywać.
Wielicki opracował swoje notatki z wypraw. Dodał im zapewne płynności, której może brakować tekstom pisanym na kolanie na 8 tysiącach metrów. Choć też nie wiem, czy da się w ogóle coś zanotować na takich wysokościach, czy da się utrzymać ołówek w zgrabiałej dłoni. Nie spodziewajmy się więc w tej książce długich, zawiłych i okraszonych szczegółami historii. Dla takich wrażeń raczej trzeba przeczytać Mój Wybór. Tutaj zaś dostajemy gołe fakty i zimne szczyty.
Zawsze czuję pewne zakłopotanie sięgając po książkę pod hasłem pamiętnik/dziennik. Piszemy przecież takie wspominki pod wpływem emocji i raczej dla samych siebie. Gdzieś w podświadomości zawsze pozostaje pytanie, czy autor naprawdę chce się z nami podzielić tymi zapisami. I czy ja naprawdę chcę wiedzieć tak dużo o autorze.
Tutaj jednak nie musimy obawiać się specjalnie bliskiego i intymnego kontaktu z autorem. Jeden dzień… nie odsłania głębokich czeluści duszy pana Krzysztofa. Oczywiście dostrzegamy, że śmierć kolegów na stoku budzi w nim głęboki smutek, a impertynencja i zadufanie amerykańskiego wspinacza drażni dobrze wychowanego i w gruncie rzeczy skromnego człowieka. Są to jednak reakcje, których się spodziewamy. Perfidnie chcielibyśmy przeczytać o tym, jak Wielicki chociaż w duchu pozwala sobie na jakąś złośliwość, jakieś wredne uwagi.
Ale nie są to pamiętniki, nie jest to strumień świadomości. Trochę jednak ta nagość faktów mnie uwiera - mimo mojej obawy, że byłabym takimi wyznaniami zakłopotana.
Przeczytałam Jeden dzień z życia w trzech kęsach. Dobrze się go czyta i dobrze smakuje zmęczonemu pracą duchowi. Nie zarwałabym dla niego nocy, ale uważam, że to lektura dla każdego zainteresowanego tematem wspinaczki na ośmiotysięczniki. Jeśli ktoś śledził zimową wyprawę na K2, a niekoniecznie chce się rzucać na głębokie wody szczegółów aklimatyzacji i innych poważnych tematów, przedsmak zmagań z najwyższymi górami ma w zasięgu ręki właśnie w dziennikach Wielickiego.
Można sobie codziennie przeczytać jeden dzień z którejś wyprawy, poczuć niepokojący oddech mroźnych molochów i zapaść w sen otuliwszy się ciepłą kołdrą. A jeśli przyśni się łopot zerwanej płachty namiotu czy grzmot odległej lawiny?
Przecież o to chodziło.
___
W.
Jeden dzień z życia
Krzysztof Wielicki
Kraków 2018
Góry Books
Projekt graficzny: Bartłomiej Witkowski
książkę można kupić online na książki gór.pl
albo w siedzibie księgarni na ul. Oboźnej 31 w Krakowie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz