Ostatnio milczałam na blogu – zaczął
się sezon serialowy, a to zmniejszyło moje zainteresowanie
pełnometrażówkami.
Dziś też coś z pogranicza serialu i
filmu kinowego.
Koniec defilady |
Brytyjski miniserial – 5x po 60
minut. Akcja dzieje się w okresie drugiej wojny światowej.
Główny bohater, staroświecki
angielski gentleman żeni się z kobietą, która spodziewa się
dziecka. Najprawdopodobniej dziecko nie jest jego. Nie będzie dla
nikogo zaskoczeniem, że małżeństwo to nie jest szczęśliwe. Żeby
było ciekawiej, Christopher zakochuje się w młodziutkiej, naiwnej
sufrażystce. Do tego wojna tuż tuż.
Mamy więc sztywnego, poważnego,
honorowego i nudnego jak flaki z olejem Christophera, który ponadto
jest raczej płaczliwy i słaby. Jego żona to jego przeciwieństwo –
namiętna, mściwa, kłamie i spiskuje, ale przede wszystkim żyje.
Nie ma szans, żeby się dogadali –
żadne z nich nie jest w stanie dać drugiemu niczego, co tamto by
chciało czy potrzebowało.
Nadal nie wiem, co było między tą
dwójką – czy się trochę kochali, pożądali, nienawidzili?
Czasem wydaje się, że oni sami też nie wiedzieli.
Yes, I suppose I was a mug.
And yet, there's something glorious about her.
Oboje budzą jednocześnie mój niesmak
i zrozumienie. On jest cudownie honorowy i znosi dla swojej żony
naprawdę dużo, nie odpłaca jej pięknym za nadobne, naprawdę
mąż-ideał. Ale im dłużej śledzi się jego poczynania, tym
trudniej mu sympatyzować. Za to chciałoby się nim potrząsnąć.
Człowieku, po co ją przyjmujesz z powrotem? Czemu nie złamiesz
nosa jej kochankowi? Czemu nie zrobisz czegoś??? Po kolejnym wybryku
jego żony ma się ochotę zrzucić ją ze schodów albo trzasnąć z
liścia, a Christopher jest jak skała, tylko sobie uroni łezkę,
gdy nikt nie widzi.
A z drugiej strony – jak to jest
wyjść za mąż za chodzący ideał gentlemana, który nawet nie
okazuje drgnięciem palca, że jest zazdrosny? Który poprawia
Encyklopedię Britannica, zajmuje się statystyką i odwraca skromnie
wzrok, gdy wychodzisz z wanny… Próba wywołania jakiejś reakcji
poprzez notoryczną zdradę, oszustwa i kombinacje to nie najlepszy
plan, ale jest to próba poniekąd zrozumiała. Choć tak naprawdę
Sylvia to kobieta zdradliwa i słaba.
Potem pojawia się jeszcze młoda
dziewuszka, która sama w sobie niesie kontrasty – z jednej strony
nowoczesna jak na tamte czasy kobieta, żądająca prawa głosu, a z
drugiej naiwne dziecko, dobre i kochane aż do lekkich mdłości.
Na szczęście – dla charakteru
Christophera – wybucha wojna i to ona rozwiązuje problemy naszej
trójki. I to wcale nie tak jak myślicie! Nic tak nie wykształca
charakteru mężczyzny jak wojna, śmierć i zapalenie płuc…
Oprócz tej trójki mamy całą gamę
ciekawych charakterów: szaleńców, generałów, matek, braci,
zdrajców… Każdy jest ciekawy i niepowtarzalny; choć służą za
tło, jest to tło barwne i interesujące.
Mamy tu też sielskie widoczki
angielskie, trochę dawnego Londynu i okropności wojny, jest humor i
sentyment.
Nie udało mi się znaleźć napisów
do filmu; ani polskich, ani angielskich, postanowiłam obejrzeć bez
nich… Cóż.
Specyficzny język angielski początku
wieku XX oraz fakt, że Benedict mamrocze w tej roli jak nawiedzony
sprawiły, że część tekstu pozostała dla mnie zagadką –
aczkolwiek jest to głównie tekst o polityce i statystyce, więc nie
było tak źle.
Seria jest godna polecenia, postacie –
czy się je lubi czy nie – budzą żywe emocje i chce się
dowiedzieć, czy nastąpi zmiana, kto będzie z kim, kto zginie, a
kto zostanie bohaterem… Choć końcówka jest dla mnie zbyt
oczywista, film podobał się mi bardzo, choć to nie jest typ kina,
który zwykle oglądam.
[Tak, zaczęłam oglądać z powodu
Benka]
May the Force be with you!
W.
PS. tytuł posta we współpracy z M.